czwartek, 1 grudnia 2011

Pomnik psiej wierności

Niedawno przeczytałam książkę Doroty Sumińskiej Świat według psa, o czym pisałam tutaj. Przypomniałam sobie wtedy, że podczas jednego z pobytów w Krakowie widziałam pomnik psa. 
Pomnik stoi na bulwarach wiślanych niedaleko Wawelu. Przedstawia psa siedzącego wewnątrz rozłożonych ludzkich dłoni. Na pomniku znajduje się tablica z dwujęzycznym napisem (po polsku i po angielsku):



"Pies Dżok      Najwierniejszy z wiernych      Symbol psiej wierności
Przez rok (1990-1991) oczekiwał na Rondzie Grunwaldzkim na swego pana, który w tym miejscu zmarł."

Historię o psie Dżoku w Krakowie traktuje się już jak jedną z miejscowych legend. 
Jesienią 1990 roku do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami dotarła wiadomość o czarnym psie, który błąkał się w okolicach Ronda Grunwaldzkiego i nie pozwalał się złapać. Od okolicznych mieszkańców przedstawiciele Towarzystwa dowiedzieli się, że pies był świadkiem jak właśnie z tego ronda karetka zabrała jego pana. Pies czekał na swojego pana. Ten jednak nie wrócił, gdyż w drodze do szpitala zmarł na atak serca. Zwierzę nie traciło jednak nadziei. Przyjmował jedzenie, które donosili mu mu dobrzy ludzie, ale nie chciał z nikim pójść. Zbliżała się zima i trzeba było podjąć jakieś kroki. Część mieszkańców uważała, że psa należy złapać i oddać do schroniska, część zaś była zdania, że należy go pozostawić na miejscu. Problem rozwiązał się sam, gdy pies nie dał się złapać. Wtedy postawiono na rondzie budę, przyniesiono ciepłe koce, a mieszkający w okolicy ludzie donosili mu ciepłe jedzenie. Dżok zamieszkał więc na rondzie i nadal czekał na swego pana. Nie utrudniał ruchu, zwracał uwagę na samochody i tramwaje. 

Załamał się dopiero wiosną 1991 roku kiedy to po nocy pełnej huku petard (tradycyjne Wianki na Wiśle) pomaszerował za panią Marią Müller, która systematycznie dokarmiała go wcześniej. Pani Maria i jej mąż Władysław opiekowali się już innym przygarniętym psem Kajtkiem, teraz poświęcili czas także Dżokowi, który stał się najbardziej znanym psem w Polsce. Pani Maria udzielała wywiadów, chodziła z Dżokiem do studia telewizyjnego. O historii tego wiernego psa donosiły także media zagraniczne. Niestety w kwietniu 1998 roku pani Maria nagle zmarła (jej mąż zmarł wcześniej w 1992 roku). Dżok po raz drugi utracił bliską sobie osobę. Został zamknięty w schronisku dla zwierząt, z którego uciekł. Szukali go nie tylko pracownicy schroniska, ale także mieszkańcy Krakowa. W końcu znaleziono martwego psa na bardzo mało uczęszczanych torach kolejowych. Niektórzy twierdzili, że Dżok z premedytacją rzucił się pod pociąg - jego wierne psie serce nie wytrzymało drugiego pożegnania z opiekunem, którego pokochał.

Ta historia wstrząsnęła mieszkańcami Krakowa. Pojawiła się inicjatywa postawienia Dżokowi pomnika. Początkowo władze miasta były nieprzychylne temu projektowi. Wtedy do akcji poparcia budowy pomnika włączyły się ogólnopolskie media, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami a także znane osoby m.in. Zbigniew Wodecki, Jerzy Połomski, Krzysztof Piasecki, Krzysztof Cugowski i przede wszystkim wielu mieszkańców Krakowa. 


Pomnik wykonał znany krakowski rzeźbiarz prof. Bronisław Chromy. Jego odsłonięcia dokonano wiosną 2001 roku dokładnie w 10-tą rocznicę opuszczenia przez Dżoka Ronda Grunwaldzkiego. Pomnik Dżoka odsłonił przedstawiciel psiej nacji - owczarek niemiecki o imieniu Kety. Był to trzeci pomnik psa na świecie. Dziś powstało ich już więcej, także w Polsce.
Psa Dżoka do dziś chętnie odwiedzają mieszkańcy Krakowa. Jak pisałam wcześniej, stał się on kolejną legendą miasta. 



Barbara Gawryluk napisała książkę o Dżoku -  Dżok. Legenda o psiej wierności  - którą w 2007 roku wydało łódzkie wydawnictwo Literatura. Sprawdzając jej dostępność znalazłam informację o kolejnym wydaniu tej książki w 2010 roku.


Zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa Literatura. Pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa.

wtorek, 29 listopada 2011

Ewa Nowak, Lawenda w chodakach

Lawenda w chodakach to już druga powieść Ewy Nowak, którą miałam okazję przeczytać. Postanowiłam zresztą bliżej zapoznać się z twórczością pani Ewy, z zawodu pedagoga-terapeuty. Porusza ona w swoich książkach problemy ważne dla współczesnej młodzieży pozwalając im w ten sposób unikać pułapek jakie stawia przed nimi życie. 
Ktoś mógłby zapytać dlaczego ja, osoba dojrzała (a tak przynajmniej wynika z metryki, której przecież nie da się oszukać) interesuję się tego typu literaturą. Może troszkę z racji zawodu, może dlatego, że mam dzieci, które niedługo zaczną stawać się nastolatkami, a może także z powodu sposobu podejścia autorki do tematu, jej swobodnego stylu pisania, umiejętności zaciekawienia czytelnika, tworzenia wspaniałych portretów psychologicznych swoich bohaterów co niewątpliwie związane jest z doświadczeniem  autorki i umiejętnością empatii.

Bohaterowie powieści Ewy Nowak to młodzi ludzie cieszący się życiem, pełni radości, wchodzący właśnie w świat ludzi dorosłych. Potrafią docenić piękno otaczającego świata, ale czasem natrafiają na trudności i problemy, z którymi nie zawsze potrafią sobie poradzić. Zazwyczaj udaje im się je pokonać, a dzięki temu zyskują doświadczenie życiowe, które ułatwi im zmierzenie się z kolejnymi problemami, których w naszym życiu nie brakuje. 
Można się zastanawiać czy szczęśliwe zakończenie powieści nie zniekształca rzeczywistości, bo przecież w życiu nie wszystko dobrze się kończy. Według mnie jednak w tym przypadku takie zakończenia są jak najbardziej wskazane. Powieści Ewy Nowak mają nie tylko bawić, ale i uczyć. Oczywiście nie spotkamy się tu z dydaktyzmem rodem z literatury oświeceniowej. Jednak poznając perypetie bohaterów młodzi czytelnicy powinni zastanowić się nad nimi, wyciągnąć wnioski, poznać możliwe zagrożenia, by umieć je kiedyś rozpoznać i starać się ich unikać lub z nimi walczyć. 

Wartka akcja, ciekawe a nieraz dowcipne dialogi, sympatyczni bohaterowie, którzy mimo swoich wad i małych przywar dają się lubić - to niewątpliwe atuty powieści pani Ewy, które czyta się szybko z wielkim zainteresowaniem i przyjemnością.

Lawenda w chodakach opowiada o czwórce przyjaciół, którzy postanowili spędzić wakacje podróżując wspólnie po Europie. Są to dwie pary. Magda i Kuba - oboje dwudziestoletni, studenci germanistyki, znają się od półtora roku i postanowili razem spędzić życie, są  zaręczeni. Damroka i Wiktor - ona osiemnastolatka, on rok starszy, niedawno się poznali i są na etapie tzw. "docierania się" czyli wzajemnego odkrywania swoich zalet i wad. 
Podróż jest okazją do sprawdzenia trwałości ich związków. Do odpowiedzi na pytanie o wzajemne zaufanie, o granice, których nie można przekroczyć by nie zranić drugiego człowieka, o to czego możemy wymagać od człowieka, którego darzymy uczuciem. Na te i inne pytania muszą odpowiedzieć sobie bohaterowie tej powieści, muszą zdać egzamin z życia. Czy im się uda? 
Zainteresowanych odsyłam do książki. Myślę, ze warto je poświęcić choć jeden czy dwa wieczory. Tym bardziej, ze zimowe wieczory są coraz dłuższe. 

Moja ocena: 5/6

poniedziałek, 28 listopada 2011

Izabela Sowa, Smak świeżych malin

Od kilku osób słyszałam pozytywne opinie o książkach pani Izabeli Sowy, kiedy więc zobaczyłam jej powieść na bibliotecznej półce doszłam do wniosku, że warto pożyczyć też jakąś lżejszą pozycję, przyjemną i łatwą w czytaniu.
I taką rzeczywiście okazała się książka Smak świeżych malin. Miłą, sympatyczną, dobrze napisaną powieścią, którą czyta się dla odprężenia w zimowe popołudnie i wieczór.

Bohaterką a jednocześnie narratorką powieści pani Izabeli jest młoda dziewczyna o wdzięcznym, aczkolwiek niespotykanym, imieniu Malina.  Książka napisana jest w formie pamiętnika, dziennika obejmującego rok z życia bohaterki. Malina to  dwudziestoparoletnia dziewczyna kończącą  studia. Rozstała się właśnie ze swoim narzeczonym, a ściślej to on ją porzucił sześć minut po północy 1 stycznia. 
Czytając książkę poznajemy losy Maliny i jej dwóch przyjaciółek: Ewy i Jolki. Śledzimy ich perypetie sercowe, problemy finansowe, ciągłe poszukiwania pracy i swego miejsca w życiu. W tle tych perypetii bohaterki pojawiają się członkowie jej rodziny: matka o dość histerycznym usposobieniu, ojciec, który zniknął z jej życia wiele lat temu, a teraz pojawił się by w nim znów trochę namieszać, młodszy brat Irek, ciepła i urocza babcia, której wróżby zawsze się sprawdzają (o czym mogą się przekonać nie tylko Malina i jej przyjaciółki, ale także jej profesor z uczelni).

Książkę czyta się szybko, gdyż zdecydowaną jej większość stanowią dialogi. Napisana jest językiem komunikatywnym, prostym, trafiającym do każdego odbiorcy. Jej plusem jest też humor widoczny w rozmowach bohaterek, a także w elementach satyrycznych  dotyczących naszej polskiej rzeczywistości (mania oglądania seriali-tasiemców, miałkość naszych reklam, czy perypetie związane z poszukiwaniem pracy).

Książka sympatyczna, dobra do poprawy humoru. Można ją przeczytać, ale dla mnie nie z gatunku MUST . 
Być może kiedyś sięgnę po inne powieści autorki.

Moja ocena: 4/5

sobota, 26 listopada 2011

Dorota Sumińska, Świat według psa. Opowieść jamnika Bolka.

Co prawda nie słuchałam ani nie oglądałam nigdy programów pani Doroty Sumińskiej emitowanych przez polskie radio i telewizję, ale o samej autorce słyszałam od dawna. Dlatego postanowiłam zapoznać się z niektórymi jej książkami. Mój wybór padła na dwie z nich: Autobiografię na czterech łapach oraz właśnie na Świat według psa. Po tę ostatnią sięgnęłam właśnie teraz dzięki stosikowemu losowaniu.

Muszę wyznać, że miałam pewne obawy kiedy rozpoczynałam lekturę opowieści jamnika Bolka. Ich przyczyną były dość zróżnicowane  recenzje tej książki. Teraz z całą świadomością mogę stwierdzić, że skłaniam się ku pozytywnym opiniom na jej temat.

Książka pani Doroty mnie oczarowała. Zarówno jej sposób pisania jak i sama postać narratora czyli przesympatycznego jamnika Bolka. Być może moja ocena nie jest do końca obiektywna, a raczej bliższa byłabym stwierdzenia, że w dużej mierze jest opinią subiektywną. A to za sprawą występujących tam zwierząt - nie potrafię chłodnym okiem spojrzeć na książki, w których bohaterami są zwierzęta i rzadko któraś z nich mi się nie podoba. Powiem nawet więcej - jeśli w jakieś innej powieści pojawi się, nawet gdzieś na dalszym planie, jakieś sympatyczne zwierzątko - nabieram do niej większej sympatii.

Świat według psa to powieść o zwierzętach, ale przede wszystkim o ludziach. uczynienie narratorem psa od razu sugeruje nam, że będziemy patrzeć na nasz świat właśnie z jego perspektywy. I tu pojawiają się wątpliwości - na ile to spojrzenie jest bliskie prawdy. Pani Dorota jest lekarzem weterynarii z wieloletnią praktyką, jest też autorką poradników o zwierzętach (m.in. Szczęśliwy pies, Szczęśliwy kot, Co warto wiedzieć o psie, Co warto wiedzieć o kocie) a także, jak wspomniałam na początku, autorką programów radiowych i telewizyjnych o zwierzętach. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że po tylu latach pracy ze zwierzętami zna je dobrze i rozumie ich zachowanie. Oczywiście musimy zdawać sobie sprawę, że to co pisze autorka jest jej spojrzeniem na świat zwierząt, ale spojrzeniem popartym wieloletnią praktyką. I jeszcze jedno - wyraźnie widoczna jest sympatia, a nawet powiedziałabym, że miłość, jaką pani Dorota darzy zwierzęta. Traktuje je podmiotowo, jako członków rodziny, a nie jak dodatek, który tak naprawdę wszystkim w domu przeszkadza. 
Mnie osobiście pani Dorota przekonała. W swoim życiu miałam już wiele psów i kotów (obecnie mamy w domu dwa psy i trzy koty). Zawsze traktowane były w naszym domu jak członkowie rodziny, domownicy o wielkim sercu. Przez tyle lat poznałam też ich zwyczaje i obyczaje. Wiem, że każdy z nich był swoistą indywidualnością. Nie ma takiego samego psa czy kota, jak praktycznie nie ma takiego samego człowieka. Każdy jest inny, niepowtarzalny. 

Tacy są właśnie bohaterowie powieści pani Sumińskiej i to zarówno ludzie jak i zwierzęta. 
Bolek to sympatyczny jamniczek, który w wyniku niekorzystnego dla siebie splotu okoliczności, został oddany do innego domu. I to co z początku wydawałoby się tragedią okazało się być dla niego lepszym rozwiązaniem. Spotkał bowiem panią, która jak nikt inny rozumiała zwierzęta darząc je wielką miłością. Irma traktowała bowiem swoje psy i koty jak członków swojej rodziny, rozumiała je jak nikt inny, potrafiła odgadnąć nie tylko, to co chciały, ale także i to co czuły. 
Bolek opowiada nie tylko o swoim życiu. Jego opowieść to także historie ludzi, z którymi się zetknął. Historie bardzo ciekawe, sięgające nawet czasów wojny. Poznajemy bowiem losy Irmy i jej męża Władka, Zosi i jej rodziny, Michała, a także Anuli i jej synka Maciusia. Są to historie piękne i smutne niekiedy. Mówiące o wielkiej miłości, przyjaźni poświeceniu, ale także o zdradzie, cierpieniu, bólu. 
Podobne opowieści snuje Bolek o przebywających w domu Irminy zwierzętach. Wiele z nich ukazuje ogromne cierpienie tych naszych braci mniejszych, cierpienie, którego przyczyną są przede wszystkim ludzie. I tak jak człowiek  potrafi często być przyczyną cierpienia drugiego człowieka, nawet tego, którego ponoć kocha, tak potrafi skrzywdzić zależne od niego całkowicie zwierzę. 
W powieści pani Doroty pojawiają się tacy ludzie, ale poczesne miejsce zajmują w niej ci, którzy potrafią kochać zarówno ludzi jak i zwierzęta. Emanująca z nich dobroć, miłość, empatia sprawiają, że bohaterowie, a także pewnie i my czytelnicy, odzyskujemy wiarę w ludzi, w ich dobre intencje. Choć w świecie przedstawionym przez autorkę jest miejsce na ból, cierpienie, utratę wiary w dobroć i miłość, jednak  nie jest to powieść pesymistyczna. Pani Sumińska pisze o negatywnych zachowaniach ludzi, bo taki jest nasz świat, często okrutny zarówno dla ludzi jak i dla zwierząt. Ale ważniejsze są dla niej te pozytywne postawy. Widać wyraźną zbieżność w zachowaniach ludzkich - ci, którzy potrafią być dobrzy dla zwierząt, są także wyrozumiali, czuli i kochający wobec swoich bliskich. W powieści pani Doroty sprawdza się powiedzenie, że dobroć człowieka spostrzega się w jego relacjach do dzieci i do zwierząt. Dlaczego? Bo zarówno dzieci i zwierzęta są słabsze i zależne od dorosłego.

Pani Dorota pisze prosto i przystępnie. Nie wpływa to jednak niekorzystnie na język powieści, który świadczy o erudycji i wyczucie autorki. Jest to także język bardzo emocjonalny, ale taki jest też stosunek pani Doroty do opisywanych wydarzeń. 

Gdybyśmy na świat patrzyli oczami psa nasze życie być może byłoby prostsze, nie marnowalibyśmy czasu i energii na to co zbyteczne i niepotrzebne, a więcej czasu poświęcilibyśmy na budowanie pozytywnych więzi pomiędzy najbliższymi. Myślę, że czasem człowiek powinien uczyć się od zwierząt i prostej matematyki uczuć - jeśli kogoś kocham, to kocham go bezgranicznie. Pies potrafi lizać rękę, która go bije i odpycha. Niektórzy nazywają to głupotą. Są też tacy, którzy mówią o bezgranicznej miłości i wierności. Każdy ma prawo do własnego zdania.

Moja ocena: 5+/6

piątek, 11 listopada 2011

Maria Nurowska, Miłośnica

Długo nie pisałam i nawet nie zaglądałam na inne blogi. Zmusiły mnie do tego zupełnie niezależne ode mnie okoliczności. Chciałabym przeprosić wszystkich, których w tym czasie nie odwiedzałam. Postaram się to nadrobić w przyszłym tygodniu - niestety ten weekend będę miała jeszcze zajęty.

Mało miałam też czasu na czytanie. Ale dzięki Włóczykijce udało mi się zapoznać z książką Marii Nurowskiej Miłośnica.
Dawno temu miałam okazję przeczytać chyba dwie pierwsze części cyklu Panny i wdowy i muszę przyznać, że wtedy nie zrobiły one na mnie większego wrażenia.
Zupełnie inaczej jest z Miłośnicą. Jest to jedna z powieści biograficznych napisanych przez panią Nurowską. Poświęcona jest bardzo ciekawej, intrygującej i nietuzinkowej postaci - Krystynie Skarbek.
Krystyna Skarbek miała bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Wychowywała się w Trzepnicy, majątku położonym niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego. Bardzo kochała swojego ojca hrabiego Jerzego Skarbka dzieląc z nim jego pasje i zamiłowania szczególnie do koni i do Trzepnicy. Mniejszą rolę w jej życiu, zwłaszcza w okresie dzieciństwa i wczesnej młodości,  odegrała matka Stefania Goldfeder wywodząca się z bogatej rodziny żydowskich bankierów. Dopiero po śmierci ojca i opuszczeniu majątku, co było ogromnie traumatycznym przeżyciem dla młodej Krystyny, ich wzajemne relacje znacznie się poprawiły. 


Krystyna dwukrotnie była mężatką chociaż żadnego ze swoich mężów nie darzyła prawdziwym uczuciem. Pierwszym jej mężem był przemysłowiec Karol Gettlich, drugim podróżnik, pisarz i dyplomata Jerzy Giżycki. 
To właśnie z nim przebywała na placówce w Abisynii, kiedy doszła ich wiadomość o wybuchu II wojny światowej.
Małżonkowie wyjechali do Francji, gdzie ich drogi zupełnie się rozeszły (formalnie jednak rozwiedli się dopiero tuż po zakończeniu wojny). 

Krystyna wyjechała do Anglii. Tam zgłosiła się do służby w agencji brytyjskiego wywiadu SOE (Kierownictwo Operacji Specjalnych  - zajmowało się organizowaniem dywersji i wspomaganiem ruchu oporu na okupowanych przez Niemców terenach). W Budapeszcie, dokąd została wysłana z pierwszą swoją misją, spotkała Andrzeja Kowerskiego, z którym połączyło ją wielkie uczucie. I choć ich związek był bardzo burzliwy uczucie to przetrwało aż do śmierci Krystyny w czerwcu 1952 roku (a można pokusić się o twierdzenie, że przetrwało jej śmierć o czym świadczy fakt, że wolą Kowerskiego było, aby po jego śmierci pochowano go w grobie Krystyny na cmentarzu St. Mary's w Kensal Green w Londynie).

Miłośnica nie jest typową powieścią biograficzną. Nurowska zastosowała tu bardzo ciekawy sposób prowadzenia narracji. Uczyniła swoją bohaterką i jednocześnie narratorką postać całkowicie fikcyjną, młodą dziennikarkę Ewę. Straciwszy pracę w trudnych latach stanu wojennego w Polsce Ewa dostaje propozycję zebrania materiałów o agentce brytyjskiego wywiadu, Polce Krystynie Skarbek znanej także jako Christine Granville. Kiedy jej zleceniodawca rezygnuje z usług Ewy dziennikarka nie zaprzestaje poszukiwań. Zafascynowana postacią Krystyny stara się zebrać o niej jak najwięcej informacji docierając do ludzi, którzy ją znali, kochali i szanowali. 
Poszukiwania prowadzone przez Ewę, wycinki z polskich i angielskich czasopism, fragmenty dziennika Krystyny (z którym związana jest pewna ciekawostka) przeplatają się z opowieścią o życiu - bohaterskich wyczynach i miłosnych przygodach pięknej Krystyny.

W powieści Marii Nurowskiej zafascynowała mnie przede wszystkim postać Krystyny Skarbek. Gdzieś, kiedyś, "obiło mi się o uszy" jej nazwisko. Ale to tylko tyle. Teraz okazało się, że była to nieprzeciętna osoba. Niesamowicie odważna można nawet powiedzieć, że aż do przesady. Wydawało się, że nigdy nie czuła strachu. Dlatego też w trudnych sytuacjach nie traciła zimnej krwi i dzięki temu potrafiła wyjść cało z z najgorszych opresji, ratując przy tym także swoich towarzyszy. Podejmowała się często spektakularnych, brawurowych akcji. Wielu ludzi zawdzięcza jej życie. Jednocześnie potrafiła być niesamowicie skromną osobą, traktującą swoje wyczyny jak coś całkiem naturalnego. 

Krystyna była piękną kobietą, choć jej urok nie wynikał wyłącznie z jej zewnętrznego wyglądu, ale także z zachowania, ze specyficznego sposobu traktowania mężczyzn. Mężczyźni, którzy ją znali podkreślali, ze pomimo tego, iż nie przywiązywała większej wagi do stroju i nie malowała się, była bardzo kobieca, emanowała wprost kobiecością. Szybko się "zakochiwała" i równie szybko traciła zainteresowanie dla swego kochanka. Prawdziwe, głębokie uczucie łączyło ją prawdopodobnie tylko z Andrzejem Kowerskim . Można pokusić się o twierdzenie, że był on miłością jej życia. Co nie zmieniało faktu, że ciągle zdradzała go z innymi mężczyznami. 
Wydaje się, że takie podejście do miłości powinno być, i zapewne jest, skazą charakteru bohaterki powieści Nurowskiej. A jednak postać Krystyny nie przestaje fascynować. I co najważniejsze ci zdradzani, oszukiwani i porzucani mężczyźni także byli do końca zafascynowani jej osobą, a niektórzy nadal ją kochali. Jeden z nich nazwał ją Miłośnicą - kobietą kochającą życie we wszystkich jego przejawach. 

Gorąco polecam książkę Marii Nurowskiej. Niech nadal krąży wśród blogowiczów w ramach akcji Włóczykijka i niech nadal postać Krystyny fascynuje kolejnych czytelników. Naprawdę warto poznać bliżej tę nietuzinkową osobę. 

Moja ocena: 6/6


Zdjęcia:

1. Krystyna Skarbek jeszcze jako panna (zdjęcie pochodzi ze strony Histmag)

2. Krystyna i Andrzej Kowerski na Bliskim Wschodzie (zdjęcie ze strony dziennika polskiego w Kanadzie)




poniedziałek, 31 października 2011

Guillaume Musso, Będziesz tam?

Podczas moich częstych wizyt w księgarniach nieraz wprost rzucały mi się w oczy pyszniące się na półkach powieści zupełnie nieznanego mi młodego francuskiego pisarza Guillaume Musso. Intrygowały mnie te książki i nęciły. Dlatego natknąwszy się w bibliotece na jedną z nich nie namyślając się długo zabrałam ją do domu. 

Rozpoczynając czytanie tej powieści właściwie nie wiedziałam czego oczekiwać. Muszę wyznać, że książka ta pochłonęła mnie całkowicie. Przeczytałam ją w dwa wieczory, choć ostatnio z powodu braku czasu (a właściwie z powodu dzielenia go pomiędzy różnorodne zajęcia oprócz czytania) czytam znacznie wolniej. 

Bohaterem powieści Będziesz tam? jest sześćdziesięcioletni chirurg-pediatra Elliott Cooper. Pewnego dnia będąc na misji Czerwonego Krzyża w Kambodży Operuje chłopca z tzw. zajęczą wargą. Opiekun dziecka zadaje mu dziwne pytanie: "Gdybyś mógł spełnić jedno pragnienie, które byś wybrał?"* Zdziwiony Elliott odpowiada właściwie bez zastanowienia: "Chciałbym zobaczyć pewną kobietę".** Z pozoru życzenie nie wydaje się zbyt skomplikowane gdyby nie jeden mały szczegół - ta kobieta nie żyje już od trzydziestu lat. 
Stary Khmer poszperał wśród umieszczonych na półce talizmanów i wręczył lekarzowi fiolkę z dziesięcioma pastylkami. 

Tak rozpoczyna się niezwykła podróż Elliotta.  Dzięki pastylce Elliott może udać się w podróż w czasie, może przenieść się trzydzieści lat wcześniej, kiedy wszystko jeszcze wydawało się proste, kiedy miał u swojego boku kobietę, którą kochał. Spotyka w tej podróży samego siebie, tylko trzydzieści lat młodszego, swoją ukochaną Ilenę, najlepszego przyjaciela Matta i wiernego labradora Znajdka. 

Nie chcę zdradzać więcej szczegółów fabuły, bo być może jest ktoś, kto jeszcze nie czytał tej powieści, a będzie chciał to uczynić. 
Wszystko w tej książce wydaje się realne i nierealne zarazem. Jeśli miałabym określić w jakiś sposób gatunek powieści, którą jest Będziesz tam? powiedziałabym, że jest to połączenie powieści obyczajowej z fantasy. 
Ale ta mieszanka nie jest mieszanką wybuchową. Niesie raczej pewien rodzaj zadumy i zamyślenie. A co ja zmieniłabym w swoim życiu gdyby pojawiła się taka możliwość? Czy w ogóle można bezkarnie ingerować w przeszłość? Czy zmiana jednego elementu nie pociągnie za sobą nieprzewidzianych konsekwencji?
Przed takim dylematem stanie bohater powieści Musso. Będzie musiał podejmować trudne decyzje, które zaważą nie tylko na jego życiu, ale także na życiu bliskich mu osób. 

Powieść Musso wzrusza, zaciekawia, zaskakuje. Autor nie prowadzi bowiem czytelnika utartymi ścieżkami. Nie wszystkie decyzje bohaterów wydają nam się oczywiste, nie wszystkie mogą budzić naszą aprobatę. Jednego tylko nie można zarzucić książce - nudy. Trudno jest się oderwać od powieści, bo kiedy wydaje się, że wiemy co dalej nastąpi autor zaskakuje nas swoimi rozwiązaniami. Jednym  minimalnie się zawiodłam, a mianowicie zakończeniem. Wydało mi się ono trochę przesłodzone. Co prawda uwielbiam szczęśliwe zakończenia, ale w tym wypadku coś mi troszeczkę zgrzytało. 

Nie jest to jednak zbyt wielka wada i w ostatecznej mojej ocenie powieść Musso wypada korzystnie. Podoba mi się jego styl pisania, prowadzenia narracji, kreowania bohaterów. Nie otrzymujemy tu głębokiej analizy psychologicznej postaci, ale nie jest to przecież powieść psychologiczna. To piękna i wzruszająca historia o miłości, przyjaźni, poświeceniu. To książka, z którą w zimowe wieczory możemy usiąść przy kominku, owinąć nogi ciepłym pledem (w innej wersji - cieplutkim futerkiem naszego psiego bądź kociego pupila) i z kubkiem parującej kawy bądź herbatki z sokiem malinowym zagłębić się w przyjemnej lekturze.

Moja ocena:5/6

*,** Guillaume Musso, Będziesz tam? s. 11

sobota, 29 października 2011

Zapomniane pół roku

Tyle mam ostatnio różnych zajęć, że przegapiłam pół roku mojego blogowania. Właśnie 18 października mój Zakątek wyobraźni ukończył 6 miesięcy. Nie wierzyłam, że wytrwam. Często obserwuję u siebie tzw. słomiany zapał.Bałam się, że także dopadnie mnie i w moim blogowaniu. Okazało się jednak, że jak na razie trwam. I to w dużej mierze dzięki Wam. Nie spodziewałam się, że ktoś będzie tu zaglądał i czytał moje wpisy. Okazało się, że jednak są tacy odważni. Dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny, za komentarze. Niektórzy z Was stali się mi bardzo bliscy, choć znamy się tylko w wirtualnym  świecie. Ale mamy takie same upodobania, podobne gusta, zainteresowania. To nas łączy. 

Rozpoczynając blogowanie nie uświadamiałam sobie, ze działa ono jak narkotyk. Człowiek się nie obejrzy, a już się uzależni. Czasem, kiedy nie mam czasu choć na chwilę usiąść do komputera, by odwiedzić Wasze blogi, odczuwam pewien niedosyt i czegoś mi brak. A ostatnio czasu nie przybywa - wręcz odwrotnie. 
Narzuciłam sobie wiele zadań do wykonania i muszę lawirować, aby znaleźć czas  i na nie i na blogowanie. 

Przyszedł też czas, by wspomnieć o jeszcze jednym ważnym wydarzeniu - mój Zakątek wyobraźni ma młodszego braciszka. Ponieważ mam wiele zainteresowań (nie tylko książki i czytanie) chciałabym i im poświęcić choć trochę miejsca. Uznałam jednak, że Zakątek powstał jako typowy blog o książkach i moich pasjach czytelniczych. Dlatego postanowiłam utworzyć drugi blog. Co mi w duszy gra..... już sama jego nazwa sugeruje, że nie ma on ściśle określonego profilu. Piszę w nim o tym wszystkim, co w danym momencie mnie zajmuje - o muzyce, podróżach, moim hobby. 

Wszystkich, którzy chcieliby dowiedzieć się co mi jeszcze w duszy gra oprócz czytania zapraszam na mój drugi blog.

Nie pisałam o nim wcześniej - chciałam najpierw pozostawić w nim trochę wpisów. A mimo to zawitały już do mnie trzy moje ulubione bloggerki: Sara-Maria, Guciamal i Monika. Dziękuję Wam za to - dzięki Wam młodszy braciszek Zakątka już żyje swoim własnym życiem.

Czas kończyć, bo późna pora. 
Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście ze mną. Dziękuję Guciamal, Książkowcu, Saro-Mario, Anetko, Kasandro, Bibliofilko, Moniko, Dusiu, Marudo, Lilybeth, Scathach i ............... wszystkim pozostałym.

Ps. Zapraszam na spóźniony urodzinowy torcik.  (źródło Internet)

poniedziałek, 24 października 2011

Cristina Sanchez Andrade, Coco

Gabrielle Bonheur Chanel, znana na całym świecie jako Coco Chanel, nazywana jest ikoną haute couture. Ta francuska projektantka zrewolucjonizowała ówczesny świat mody. Lansowała ubrania o prostych, sportowych fasonach, pozbawione ozdób, wygodne, odpowiednie zarówno do pracy jak i na uroczyste okazje. 

Dziś prawie każda z kobiet ma w swojej garderobie przynajmniej jedną rzecz, którą zawdzięczamy Coco. Klasyczny kostium z żakietem bez kołnierza, wykończony plecionką i z prostą spódnicą do kolan, mała czarna, sukienki, spódnice, spodnie z dżerseju, sztuczna biżuteria, mała pikowana torebka na łańcuszku - to tylko przykłady rewolucyjnych pomysłów Madame, które przetrwały i są cenione przez rzesze współczesnych kobiet. 

Coco dla kobiet początku XX wieku stała się symbolem wolności. Niezależna, dynamiczna, pomysłowa, przedsiębiorcza i bogata. Podstawą jej wielkiej fortuny był sukces finansowy jaki odniosła w 1922 roku lansując perfumy Chanel No. 5. Jej pracownia i butik przy Rue Cambon tętniły życiem. Dopiero wybuch II wojny światowej  spowodował wycofanie się Coco z życia publicznego. Zamknęła swoją pracownię, wyjechała do Vichy. Potem powróciła do Paryża i do hotelu Ritz. Oskarżona o kolaborowanie z Niemcami została po wojnie na krótko aresztowana. Do świata mody powróciła w 1954 roku. Niestety jej kolekcje nie cieszyły się już we Francji takim powodzeniem jak przed wojną. Zdobyła natomiast szturmem rynek angielski i amerykański. Ubierała się u niej m. in Jackie Kennedy. 
Zmarła w wieku 88 lat.


Cristina Sanchez Andrade nie zajmuje się jednak szczegółowym relacjonowaniem osiągnięć francuskiej dyktatorki mody. Autorkę interesuje przede wszystkim Coco jako kobieta. W swojej książce stara się , zresztą z powodzeniem, zbudować psychologiczny portret jednej z najbardziej podziwianych kobiet na świecie. 

Coco jawi się nam jako kobieta otoczona gronem wielbicieli, posiadająca wielu kochanków, a jednak bezgranicznie samotna. Przez całe życie starała się zatuszować swoje pochodzenie z nizin społecznych, jej marzeniem było wejść na salony, dorównać tym wszystkim, którzy poprzez arystokratyczne pochodzenie mieli ułatwiony start życiowy, lepszą pozycję społeczną. Stąd jej romanse m. in. z księciem Dymitrem Romanowem czy księciem  Westminsteru. 
Chciała być wolna i niezależna. Dlatego dążyła do usamodzielnienia się, do zarabiania pieniędzy - by dorównać w tym mężczyznom. Chociaż początkowo była zmuszona korzystać z pomocy finansowej swoich kochanków szybko osiągnęła jednak swój cel. 
Coco wiedziała czego chce, aby to osiągnąć nie wahała się uciekać do kłamstwa i  intryg. Jedna z bohaterek nazwała ją wampirzycą. W pewnym sensie nazwa ta oddaje dość dobrze charakter Coco - Coco oglądanej oczami  Cristiny Sanchez Andrade.

Właściwie to moje pierwsze tak bliskie spotkanie z ikoną damskiej mody. Trudno jest mi więc wyrokować czy przedstawiony przez autorkę portret Coco jest prawdziwy.  Do tej pory Madame Chanel kojarzyła mi się przede wszystkim z perfumami, klasycznym kostiumem i małą czarną. Coco jaką poznałam dzięki pani Andrade może budzić mój podziw jako projektantka mody i kobieta dążąca do niezależności; nie może natomiast zdobyć mojej sympatii. Mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie jej polubić, ani jej współczuć. Choć jak wspomniałam powód do współczucia można było odnaleźć - to przede wszystkim jej bezgraniczna samotność i nieumiejętność kochania. Mam wrażenie, że Coco nie tylko nie potrafiła obdarzyć szczerym uczuciem ludzi, którzy w jej życiu wiele znaczyli, ale przede wszystkim nie potrafiła kochać samej siebie. 


Cristina Sanchez Andrade buduje bardzo plastyczne i sugestywne portrety psychologiczne swoich bohaterów, w szczególności samej Coco. Dzięki temu książkę czyta się szybko, z wielkim zainteresowaniem. 

Uważam, że warto poznać bliżej postać Madame Chanel. Mimo wielu swoich wad jest niewątpliwie kobietą, która odcisnęła swoje piętno w świecie mody. Kobietą, o której się wiele mówi do dzisiejszego dnia, a o której tak naprawdę wie się bardzo niewiele. 

Moja ocena: 5/6

sobota, 22 października 2011

Grażyna Bąkiewicz, Korniszonek

Właściwie jest to książka dla dzieci, ale tak mi się spodobała, że postanowiłam napisać o niej kilka słów.

O pani Grażynie i spotkaniu autorskim pisałam we wrześniu.  Wtedy też kupiłam Korniszonka z myślą o swoich pociechach. Na spotkaniu pani Grażyna opowiadała, że pomysł książki zrodził się kiedy próbowała zachęcić do nauki swoje córeczki. Stworzyła wtedy postać chłopca, który szkołę traktował jak wieki plac i zabaw i wcale nie chciał się uczyć. Historyjki o Korniszonku opowiadała także przyjaciołom swoich córek. Ponieważ cieszyły się one powodzeniem i wszyscy słuchali ich z zainteresowaniem, postanowiła je spisać. I tak powstała ta przesympatyczna książeczka.

Bohaterem jest Korniszonek czyli Jacuś Ogórski. Osiągnąwszy wiek siedmiu lat musiał pożegnać się z beztroskim dzieciństwem i rozpocząć naukę w szkole. I tu od samego początku pojawiły się problemy. Korniszonek w żaden sposób nie mógł zrozumieć dlaczego zamiast biegać z chłopakami po podwórku i grać w piłkę musi siedzieć w domu i pisać jakieś kreski i kółeczka (czyli literki). Komu jest to potrzebne do szczęścia? Przecież nie jemu. Korniszonkowi wystarczy, że cieszy się uznaniem kolegów, ponieważ do szkoły przynosi piłkę i wymyśla coraz to nowe zabawy. A że w dzienniczku przybywa uwag? Właściwie nie przeszkadzało by mu to, ale rodzice jakoś inaczej patrzą na ten problem. Aby mieć tzw. "święty spokój" Korniszonek robi wszystko by jak najmniejszym nakładem sił zadowolić rodziców i panią w szkole. I wtedy pojawia się ktoś, kto odmieni życie Korniszonka. A jest nim ktoś bardzo, bardzo niezwykły - czarodziej, a właściwie dopiero adept sztuki czarodziejskiej, o wdzięcznym imieniu Mietek. 

Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Napisana językiem prostym, przystępnym dla małego odbiorcy, nie nuży także dorosłego. Pani Grażyna potrafi rozbawić zarówno dzieci jak i ich rodziców. Spoglądamy na świat oczami siedmiolatka, z jego perspektywy. Możemy, my dorośli, zobaczyć jak dziecko postrzega nasz system wartości, nasze decyzje, naszą ocenę rzeczywistości. To co nam wydaje się oczywiste z perspektywy siedmiolatka staje się czymś niezrozumiałym, niepotrzebnym, utrudniającym i tak już dość skomplikowane życie.

Polecam tę powieść zarówno dzieciom jak i ich rodzicom (a także tym dorosłym, którzy jeszcze nie mają dzieci, bądź ich pociech wyrosły już z tego wieku). Ja, czytając ją moim dzieciakom, bawiłam się świetnie. Choć nieraz śmialiśmy się zupełnie z czego innego miło spędziliśmy ten czas wspólnego czytania.

Moja ocena: 5+/6

wtorek, 18 października 2011

Olga Tokarczuk, Anna In w grobowcach świata

Powieść Olgi Tokarczuk Anna In w grobowcach świata to pierwszy polski tytuł w międzynarodowej serii MITY. 
Pomysł tej serii narodził się w 1999 roku w wydawnictwie Canongate Books. Polega on na reinterpretacji mitów i legend. Do udziału w tym przedsięwzięciu zostali zaproszeni wybitni autorzy z całego świata. Wydawnictwo "Znak" wraz z 33 innymi wydawnictwami na świecie podjęło się publikacji wszystkich książek powstałych w ramach tego projektu. 

Olga Tokarczuk sięgnęła po jeden z najstarszych mitów - sumeryjski mit o bogini Inannie. Inanna,  utożsamiana także z babilońską boginią Isztar, była czczona jako bogini miłości (szczególnie tej cielesnej) i wojny. Jedna z najbardziej znanych historii dotyczących tej bogini opowiada o jej zejściu do świata podziemnego Kur, którym władała jej siostra Ereszkigal. Inanna chciała rozszerzyć zakres swego panowania. Siostra jednak domyśliła się jej intencji, upokorzyła każąc oddać wszystkie atrybuty, stroje oraz ozdoby i na koniec uśmierciła. 
Inanna nie ufając siostrze zabezpieczyła się na taką okazję. Jej służka i posłanniczka, Ninszubur, miała udać się do innych bogów z prośbą o pomoc. Mimo wielu trudności oraz niechęci i obojętności niektórych bóstw Ninszubur udało się wypełnić posłannictwo. Inanna odzyskała życie, Ereszkigal obiecała wypuścić ją ze świata podziemnego, ale bogini musiała przysłać do Kur kogoś, kto by ją zastąpił. Nie wiadomo dlaczego Inanna wybrała Dumuziego, opiekuna pasterzy, który był jej kochankiem i meżem. 
Tyle mit.
Olga Tokarczuk wykorzystała go umieszczając akcję w mieście, mieście, które przypomina bardziej futurystyczne miasto przyszłości. Reinterpretując sumeryjski mit odwołała się do naszej cywilizacji, do naszej rzeczywistości. W odmalowanym przez Tokarczuk świecie możemy odnaleźć się my, ludzie XXI wieku. Możemy odnaleźć swoje lęki, frustracje, marzenia.
W tej pięknej epickiej opowieści autorka oddała głos kilku narratorom: wysłanniczce Anny In (Inanny) Ninie Szubur (Ninszubur), Netiemu - "kupie kości obciągniętych wyliniałą włóczką"* , kustoszowi w grobowcach świata i w końcu Annie Geszti (Gesztiannie) siostrze Dumuziego.
Piękny, poetycki język, swoboda operowania słowem, stworzenie magicznego świata oddającego jednocześnie naszą rzeczywistość, to niewątpliwe zalety tej powieści. 
Nie znam prozy pani Tokarczuk, nie potrafię więc ocenić czy książka ta odbiega stylem, sposobem narracji od innych jej powieści, czy jest inna czy wpisuje się w charakterystyczny nurt jej pisarstwa. 

Mnie osobiście Anna In w grobowcach świata przekonała do twórczości Olgi Tokarczuk. Wiele słyszałam o jej powieściach. O jej popularności świadczy niewątpliwie fakt, że czterokrotnie była zdobywczynią Nagrody Nike Czytelników, pięciokrotnie nominowana do tej nagrody i raz, w 2008 roku, została jej finalistką. Do tej pory dość słabo znałam twórczość współczesnych polskich pisarzy. teraz postanowiłam to nadrobić. I na swoją listę MUST  wpisuję nazwisko Tokarczuk.

Moja ocena: 5/6

czwartek, 13 października 2011

Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, Aleja samobójców

Aleja samobójców to pierwszy kryminał wspólnie napisany przez znanego powszechnie w Polsce autora kryminałów Marka Krajewskiego oraz antropologa kultury Mariusza Czubaja. 
Zawsze się zastanawiałam jak to jest napisać wspólnie książkę. Ile jest w niej z autora poczytnych kryminałów, ile z antropologa. Bo niewątpliwie łączy ona obie te dziedziny.

W pewnym  luksusowym domu seniora, o wiele mówiącej  nazwie Eden, znaleziono oskalpowane zwłoki jednego z pensjonariuszy, inwalidy jeżdżącego na wózku. W tym samym czasie zaginął inny pensjonariusz, znany i ceniony profesor ..... oczywiście antropologii kultury, którego specjalnością były rany symboliczne. Na miejscu zbrodni pojawia się nadinspektor Jarosław Pater, jednak prawie natychmiast sprawę przejmuje ABW czyli Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Mimo wyraźnego zakazu Pater postanawia na własną rękę odszukać sprawcę brutalnego morderstwa. "Pies gończy" rozpoczyna śledztwo.

Czytałam ten kryminał z mieszanymi uczuciami. Niby  ciekawie zarysowana zagadka kryminalna, śledztwo prowadzone w miarę sprawnie, jednym słowem intryga wciąga czytelnika (przeczytałam ten kryminał w jeden wieczór - co ostatnio rzadko mi się zdarza). Jednak jest pewne ale....
Niezbyt przypadł mi do gustu sposób przedstawienia prowadzących śledztwo policjantów. W moim odczuciu detektyw, śledczy, policjant jednym słowem tzw. stróż prawa powinien być człowiekiem na wskroś kryształowym, świecącym przykładem, ewentualnie, aby był bliższy czytelnikowi, może być obdarzony niewielkimi wadami i słabostkami, często wzbudzającymi naszą sympatię. Tutaj jest jednak inaczej. Policjanci potrafią być równie brutalni jak przestępcy, nie stronią od przemocy, wulgaryzmów. W ich świecie na porządku dziennym jest zawiść, złośliwość, donosicielstwo. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że nie brak wśród nich przykładów lojalności, przyjaźni i współpracy. 

Mimo wszystko rzeczywistość przedstawiona przez autorów wydała mi się zbyt przytłaczająca. Być może żyję chowając głowę w piasek i nie chcę zauważyć, że tak wygląda nasz obecny świat, ale wolę pozostać (przynajmniej jako czytelnik) w błogiej nieświadomości. "Romantyczna" wizja idealnego detektywa-dżentelmena jest mi mimo wszystko bliższa. 
Nie oznacza to, że nadinspektor Pater nie wzbudził mojej sympatii. Podobała mi się jego dbałość o poprawność językową (tak rzadko dziś spotykaną), jego umiejętność empatii ukryta pod szorstką powierzchownością, a przede wszystkim upór z jakim dążył do wykrycia zbrodniarza. 

Samo zakończenie było dla mnie zaskakujące, a pewne decyzje nadinspektora Patra (bardzo drażliwy na punkcie swego nazwiska, nie lubił gdy ktoś odmieniał je z użyciem literki "e") wręcz dziwiły (czy policjant rzeczywiście mógłby tak postąpić, czy to jest etyczne), choć w pewnym sensie spotkały się z moim zrozumieniem. Troszkę to zawile wygląda, ale nie chcę zdradzać zakończenia na wypadek gdyby ktoś jeszcze nie czytał, a miał zamiar to uczynić w przyszłości. 

Moja ocena: 3+/6

sobota, 8 października 2011

Ewa Nowak, Bardzo biała wrona

 "- A co to za bohomazy?
Wielkość liter rzeczywiście była taka, że w pierwszej chwili trudno się było domyślić, że składają się w jakieś słowa. Natalia jednak nie dała się zwieść, że to bohomazy. Poszukała początku napisu i wolno odczytała na głos:
-Bardzo, bardzo biała wrona!!! [...]
-Co za wandalizm! Świeżo malowane ściany! Z ludźmi nie dojdzie się do ładu.
-To nie wandalizm, tato.
-Nie? Więc jak to nazwiesz? Co to jest, jeśli nie wandalizm?
-To jest przemoc, tato. Przemoc psychiczna w czystej formie." *

O książkach Ewy Nowak słyszałam już od dawna i miałam ochotę sprawdzić, jak rzeczywiście pisze ta autorka. Podczas ostatniej wizyty w bibliotece zajrzałam więc także do działu dziecięco-młodzieżowego. Pierwszą książką pani Nowak, którą wzięłam w ręce była Bardzo biała wrona i to ją przyniosłam do domu. 
Zaczęłam przeglądać i ..... całkowicie pochłonęła mnie opowiadana przez autorkę historia. 

Bohaterką powieści jest Natalia Milewska. Spokojna, miła, kulturalna, wrażliwa. Wychowana w rodzinie pełnej ciepła i miłości, w atmosferze zaufania i uczciwości.
Dlatego nie jest przygotowana na to, co spotka ją w związku z Norbertem. Starszy od niej o dwa lata z pozoru jest bardzo sympatycznym chłopakiem, który poza Natalią świata nie widzi. To Norbert zainicjuje pierwsze spotkanie, to on będzie cierpliwie oplatał dziewczynę pajęczyną swego zainteresowania, aż ostatecznie zwróci ona na niego swoją uwagę. Z każdym dniem Natalia będzie się czuła bardziej związana z chłopakiem, kiedy go przy niej nie będzie jej myśli będą krążyć wokół niego. Aż Natalia stwierdzi, że kocha Norberta jak nikogo na świecie. Ale czy rzeczywiście to co czuje jest szczere? A może omotana przez Norberta, pilnowana na każdym kroku, spełnia tylko jego oczekiwania. 
Jej przyjaciele zaczynają zauważać, że z Natalią dzieje się coś niedobrego. Oni widzą, że związek z Norbertem, pozornie udany, nie przynosi dziewczynie szczęścia i uspokojenia. 
Czy Natalia także dostrzeże, że żyje w toksycznym związku, że jest ofiarą przemocy? 
Obok wątku głównego Ewa Nowak porusza w tej powieści szereg innych ważki8ch problemów. 
Pojawia się więc problem adopcji, problemów ze wzajemnym  zaakceptowaniem się członków powiększonej w ten sposób rodziny. Występuje tu też para znana z innej powieści pani Nowak Krzywe 10 - Milenka i Witek. Milenka jest przyjaciółką Natalii, jej związek z Witkiem jest bardzo udany. Jednak i oni przechodzą kryzys poznając czym jest wierność. 
Ewa Nowak pisze też o relacjach w przyjaźni, o tym czy prawdziwy przyjaciel to ten, kto nam potakuje czy może to ktoś taki,komu na nas zależy na tyle, że potrafi powiedzieć nam prawdę, nawet za cenę niezrozumienia i odrzucenia.

Dawno już wyrosłam z wieku młodzieńczego, ale wydaje mi się, że Ewa Nowak dobrze uchwyciła styl życia i  wysławiania się współczesnej młodzieży. To czy kreacje bohaterów są prawdziwe najlepiej według mnie oceniliby sami adresaci tej powieści. Mnie osobiście wydawało się, że Natalka, Milenka, Mucha, bądź co bądź uczennice pierwszej klasy liceum, są jak na swój wiek bardzo dojrzałe. Sposób w jaki oceniają sytuację, w jaki podejmują walkę o Natalię świadczy o ich mądrości i właśnie dojrzałości. Sama Natalia, gdyby nie jej zaślepienie w stosunku do Norberta, byłaby ideałem córki, siostry, przyjaciółki. Ale może taka właśnie jest dzisiejsza młodzież i jeżeli tak jest to chwała im za to.

Ewa Nowak pisze bardzo prostym i przystępnym językiem, a jednocześnie bardzo pięknym, nie stosując słów wulgarnych, nieprzyzwoitych. Ale taka powinna być książka dla młodzieży - zrozumiała i dająca pozytywny przykład. 
Myślę, że warto by po tę powieść sięgnęli także dorośli. I dla nich znajdzie się w niej materiał do przemyśleń. 
Przykładem mogą być relacje pomiędzy Natalią a jej wujkiem Marcinem. Często, nawet nie zdając sobie sprawy, dorośli potrafią sprawić przykrość dziecku, które bardzo kochają.

Ewa Nowak jest więc kolejną autorką powieści dla młodzieży, która potrafi przyciągnąć uwagę także starszego czytelnika, wzbogacić jego spojrzenie na świat, ułatwić zrozumienie młodego pokolenia. Ponieważ my starsi często zapominamy, że kiedyś też byliśmy młodzi.

Moja ocena: 5/6

* Ewa Nowak, Bardzo biała wrona, Egmont, Warszawa 2010, s. 268-269

czwartek, 6 października 2011

Joanne Harris, Świat w ziarnku piasku

Po przeczytaniu Czekolady byłam pewna, że po książki tej autorki jeszcze sięgnę. I tak się stało. Chociaż na półce stoją niedawno zakupione Rubinowe czółenka będące kontynuacją Czekolady, najpierw sięgnęłam po biblioteczny egzemplarz powieści Świat w ziarnku piasku.
Ponownie Joanne Harris zabrała mnie w wykreowany przez siebie świat na pozór realny i rzeczywisty, ale jednocześnie pełen magii.

Madeleine Prasteau, zwana przez wszystkich Mado, jest główną bohaterką a jednocześnie narratorką powieści. Urodziła się i większość swojego dzieciństwa spędziła na wyspie Le Devin u wybrzeży Wandei w osadzie zwanej Les Salants. Jednak jej matka, która pochodziła z kontynentu, nie mogąc przyzwyczaić się do wyspiarskiego życia, postanowiła opuścić wyspę i wraz z Mado udała się do Paryża. Teraz Mado, po śmierci matki, postanowiła powrócić do rodzinnej miejscowości. Nie było jej dziesięć lat. Mado cieszy się z powrotu, a jednocześnie ma pewne obawy. Zastanawia się jak przyjmie ją ojciec, który do tej pory nie odpisał na żaden z jej listów; jak przyjmą ją pozostali mieszkańcy wyspy.

Po przyjeździe Mado zauważa spore zmiany i to niestety zmiany na gorsze. Mieszkańcy Les Salants mają problemy z połowem ryb i homarów, część wioski została zalana, woda wdziera się na ląd zabierając fragmenty wybrzeża. A wszystkiemu winne są przypływy i odpływy, które zmieniły swój kierunek. 
Niepokojące jest jednak to, że mieszkańcy Les Salants nie podejmują walki o swoją wioskę. Żyją zasklepieni w  swojej tradycji i przesądach; ważniejsze są dla nich stare, zadawnione animozje niż potrzeba współdziałania. Tak więc naprawdę nic się nie zmieniło.

Mado nie miała zamiaru zostawać tu dłużej. W Paryżu zostawiła swoje małe mieszkanko i chciała tam wrócić. Teraz jednak uświadomiła sobie, że należy do społeczności Les Salants, że wyspa jest jej prawdziwym domem. Postanawia więc pomóc mieszkańcom wioski, zmusić ich do współpracy, do walki o plażę, o ziemię wciąż zabieraną przez morze. Niespodziewanie dla siebie znajduje oparcie w przybyszu, cudzoziemcu. Richard Flynn, zwany przez mieszkańców Les Salants Rougetem dla swojej rudej czupryny, jest tajemniczym mężczyzną, przybyłym z kontynentu, który szybko zjednuje sobie przychylność wyspiarskiej społeczności. 
Czy Mado i Flynnowi uda się zmienić mentalność tej tradycyjnej społeczności? Czy zwaśnione rodziny będą w stanie zapomnieć o wzajemnej niechęci i połączyć siły w walce z houssinianami? Czy Mado uda się naprawić stosunki z ojcem - małomównym, zamkniętym w sobie, rozgoryczonym, żyjącym przeszłością dziwakiem? I oczywiście czy Mado i Flynna połączy uczucie, czy będą potrafili znaleźć drogę do siebie, czy będą mogli sobie zaufać?

O tym wszystkim można przekonać się sięgając po  powieść Joanne Harris Świat w ziarnku piasku. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Autorka stworzyła barwny świat wyspiarskiej społeczności. Ukazała trudy, uciążliwości i niebezpieczeństwa życia na wyspie. Jednocześnie nie pominęła jego piękna, które tkwi w zmaganiu się z trudnościami, w pokonywaniu własnych słabości, w dążeniu do zrozumienia siebie i do realizacji swoich marzeń. 

Niewątpliwym plusem powieści są ciekawe, barwne i sugestywne postaci bohaterów. Mieszkańcy Les Salants to ludzie nietuzinkowi, skrywający wielkie tajemnice, odważni, prawi, twardo stąpający po ziemi. Matthias Guenole, jego syn Alain i wnuk Ghislain, Aristide Bastonnet i jego wnuk Xavier, Capucine, Toinette, Cloude Brismand i przede wszystkim Gros Jean - ojciec Mado - to tylko niektórzy z przewijających się na kartach powieści bohaterów. Każdy z nich jest inny, niepowtarzalny. 

Wielką sympatią darzyłam główną bohaterkę. Mado jest osobą, która łączy w sobie siłę, wolę walki, wytrwałość w dążeniu do celu, upór z wrażliwym  usposobieniem. Jest zarazem twarda i delikatna. Jest twardo stąpającą po ziemi realistką i marzącą o miłości i bliskości romantyczką. Nie poddaje się przeciwnościom, nie rezygnuje,  potrafi zapanować nad rozgoryczeniem. Jednocześnie łatwo ją zranić. 

Książkę, jak już pisałam, czyta się szybko. Akcja może nie porywa swoją wartkością, toczy się w sobie właściwym tempie, tempie życia na wyspie, gdzie czasem długi czas nic się nie dzieje, a czasem przebieg wydarzeń jest tak gwałtowny, że trudno za nim nadążyć. Autorka pobudza też naszą ciekawość utrzymując ją w pełnej gotowości, poprzez misternie skonstruowaną sieć tajemnic i niedomówień. Chcąc je rozwiązać, chcąc się czegoś dowiedzieć - pochłaniamy historię opowiedzianą przez Mado. I choć zakończenia niektórych wątków są przewidywalne, to są momenty, w których autorka potrafi nas zaskoczyć i wytrącić nasze myśli i przypuszczenia z utartych kolein.

Świat w ziarnku piasku to może nie literatura przez ogromne L, ale na pewno dobra powieść do przeczytania w wolnej chwili. Powieść, która poprawi nasze samopoczucie, która umili nam czas spędzony na plaży (myślę, że bardzo dobrze czytałoby się ją właśnie nad morzem, gdy fale obmywają nasze stopy a my zażywamy słonecznej kąpieli) lub pod kocem przy buzującym na kominku ogniu i z kubkiem parującej kawy w ręku.

Moja ocena: 5/6

Ps. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz - dlaczego książkę tą umieszczono w bibliotece na półce z fantastyką. Owszem jest w niej odrobina magii, ale ....

sobota, 1 października 2011

Wakacyjnych wspomnień czar (część trzecia)

Ostatnio mam czytelniczy zastój. Jest on w dużej mierze spowodowany "Panią Bovary", którą to zaczęłam czytać tydzień temu i nie mogę jakoś skończyć. 
Postanowiłam więc zamieścić ostatni odcinek moich wakacyjnych karkonoskich wspomnień. 
Dziś Zamek Chojnik.


Położony jest niedaleko Jeleniej Góry-Sobieszowa na szczycie góry Chojnik. Już z daleka widać bielejące wśród zieleni ruiny tego przepięknego niegdyś zamku.
Pod koniec XIII wieku śląski książę Bolesław Rogatka wzniósł na górze drewniany  dworek myśliwski, który prawdopodobnie w połowie XIV wieku został rozbudowany i zamieniony w warowny zamek przez wnuka Władysława Łokietka Bolka II Małego. Na skutek różnych perypetii zamek przeszedł w ręce króla Czech Karola Luksemburskiego. Nie na długo jednak, bo po śmierci księcia Bolka powrócił do jego żony Agnieszki Habsburskiej. Ta podarowała go w dzierżawę rycerzowi Gotsche Schoff II, który był protoplastą jednego z najznamienitszych rodów śląskich - Schaffgotschów.  Od tej pory zamek znajdował się w rękach członków tej rodziny, którzy pieczołowicie o niego dbali i zajęli się jego rozbudową. Już rycerz Gotsche Schoff II wybudował kaplicę zamkową. Potem jego następcy wzmocnili fortyfikację zamku, dobudowali wiele pomieszczeń gospodarczych, a w XVI wieku powstaje loch głodowy i 4-osobowy kamienny pręgierz. 




Zamek wielokrotnie bronił się przed najazdem nieprzyjaciół; zresztą jako jego usytuowanie na szczycie góry nie zachęcało do częstych najazdów. 
W XV wieku w okresie wojen husyckich właściciele Chojnika okryli się złą sławą raubritterów czyli rycerzy trudniących się zawodowo rozbojem na drogach. Łupili oni okoliczną ludność oraz kupców wrocławskich podróżujących do Czech. 
Ciekawa historia związana jest z Hansem Ulrykiem Schaffgotschem, który w czasie wojny trzydziestoletniej był stronnikiem cesarza i służył w wojsku Albrechta Wallensteina. Po jego zamordowaniu utracił, jako sprzymierzeniec generała, łaski cesarza - został aresztowany, a potem stracony , a zamek Chojnik okupowały wojska cesarskie. Po zakończeniu wojny w 1648 roku  powrócił do rąk rodziny Schaffgotschów, jednak z powodu zniszczeń wojennych i splądrowania pomieszczeń zamkowych, właściciele nie zamieszkali na zamku lecz w nowym pałacu  w pobliskim Sobieszowie. 






31 sierpnia 1675 roku podczas szalejącej w okolicy burzy piorun uderzył w basztę i w ciągu kilku chwil budynki zajęły się intensywnym ogniem. Po kilku godzinach po siedzibie wielkiego rodu pozostały jedynie ruiny i zgliszcza. Zamku nigdy nie odbudowano.
Jednak jego ruiny przyciągały podróżnych. Wielu turystów odwiedzało Chojnik w pisując się do księgi pamiątkowej. Pierwsze wzmianki o tej księdze pochodzą z lat 80-ych XVIII wieku. Po II wojnie światowej księga ta zaginęła. Wiadomo jednak, że został wydany tomik wierszy "Dzikie róże", w którym umieszczono wybrane wiersze zapisane przez turystów właśnie w tej księdze. 
Na początku XIX wieku powstaje u stóp wzgórza gospoda dla turystów odwiedzających ruiny, a w 1860 roku zostaje utworzone w północnej baszcie schronisko turystyczne "Na Zamku Chojnik", które działa do dziś.



Do zamku prowadzi malownicza droga w górę zbocza góry Chojnik. Można ją pokonać albo bardziej stromym zboczem, albo dużo łagodniejszą drogą, którą można do zamku dostać się nawet samochodem (oczywiście nie jest to możliwe dla turystów).
My wybraliśmy bardziej strome podejście. Droga prowadziła wśród lasu i dopiero pod koniec wspinaczki naszym oczom ukazały się otoczone zielenią ruiny zamku. Na zamkowym dziedzińcu można usiąść i posłuchać opowieści o historii zamku oraz legendy o pięknej i okrutnej Kunegundzie. 
Z dziedzińca prowadzą schody na basztę, a z niej podziwiać można piękną panoramę okolic a także pozostałości po zamkowych pomieszczeniach i dziedzińcach. 
Moi mężczyźni, zarówno ten duży jak i ten mały, mogli sprawdzić swoją celność strzelając do tarczy z kuszy. Nawet udało im się trafić w tarczę!!!!. 



Od lat 90-tych XX wieku zamek stał się siedzibą Bractwa Rycerskiego Zamku Chojnik i odbywają się tu jedne z największych w Polsce zawodów kuszniczych "O Złoty Bełt Zamku Chojnik". 
Ruiny zrobiły na nas ogromne i niezapomniane wrażenie. 

 Na zakończenie moich wspomnień jeszcze parę słów o Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Powstał on w Kowarach na terenie fabryki dywanów. Znajduje się w nim ponad czterdzieści modeli najważniejszych zabytków Dolnego Śląska wykonanych w skali 1:25. Można tam spotkać modele śląskich pałaców, zamków, świątyń, ratuszy, a także całe starówki miast dolnośląskich. Nie zabrakło też modelu Śnieżki z wybudowanym na szczycie schroniskiem oraz kaplicą św. Wawrzyńca. Można też zobaczyć jak wyglądało stare schronisko na Śnieżce. 
Miniatury stoją pod gołym niebem, na rozległych trawnikach w otoczeniu pięknej zieleni drzew i umieszczonych w wiklinowych gazonach uroczych i bajkowo kolorowych kompozycji kwiatowych. Część miniatur znajduje się w pawilonie. 


Zapomniałabym o Świątyni Wang turystycznej atrakcji Karpacza. Jest to popularna nazwa Kościoła Górskiego Naszego Zbawiciela będącego siedzibą parafii ewangelickiej.

Ta drewniana świątynia powstała na przełomie XII i XIII wieku w Norwegii jako jeden z około tysiąca kościołów klepkowych. Wybudowano ją bez użycia gwoździ, wszystkie elementy połączone są przy pomocy drewnianych złączy ciesielskich. Do XIX wieku stała ona w miejscowości Vang nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie. Kiedy okazała się zbyt mała na potrzeby miejscowych wiernych, by zdobyć fundusze na budowę nowego kościoła, postanowiono ją sprzedać. Nabywcą okazał się król pruski Fryderyk Wilhelm IV. Miała ona zostać przewieziona do berlińskiego muzeum. Kiedy jednak dotarła do Szczecina król za namową zaprzyjaźnionej z nim hrabiny Fryderyki von Ryden z Bukowca zmienił zdanie i zgodził się by świątynię zawieźć na Śląsk.  I tak Świątynia Wang stanęła w Karpaczu i stała się kościołem dla miejscowych ewangelików. Podczas prac konserwatorskich została rozbudowana. Dobudowano także murowaną dzwonnicę chroniącą Świątynię przed wiatrem znad Śnieżki. 
Niestety do wnętrza Świątyni Wang nie udało się nam wejść ponieważ było już zbyt późno. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś zawitam do Karpacza i nadrobię zaległości w zwiedzaniu. 

I tak zakończyły się moje karkonoskie wakacyjne wspomnienia. Na długo pozostaną one w mojej pamięci, a mam nadzieję jeszcze kiedyś w Karkonosze pojechać. 

Zdjęcia:

1. Wejście do ruin zamku
2,3,4. Widok ruin na zewnątrz
5,6,7. Wnętrze ruin
8,9. Widok na ruiny z baszty zamkowej
10, 11. Droga na Zamek Chojnik
12. Tarcza, do której strzelali moi panowie
13. Kolejna próba strzelecka Jasia
14. Wejście do pawilonu w Parku Miniatur
15. Miniatura zamku w Ksiażu
16. Zamek Czocha
17. Bazylika Mniejsza w Krzeszowie
18. Cerkiewka w Sokołowsku Najmniejsza miniatura w parku)
19. Mały staw i jedna z kwiatowych dekoracji.
20, 21, 22. Świątynia Wang w Karpaczu
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...