niedziela, 31 lipca 2011

Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć

Do tej pory nie miałam prawie styczności z prozą Paulo Coelho. Oczywiście wiele o nim słyszałam, kupiłam nawet dwie książki, ale jakoś nie mogłam się za nie zabrać. 
Ostatnio tak się jakoś składało, że z różnych stron docierały do mnie informacje o jednej z jego powieści - Weronika postanawia umrzeć. I kiedy na półce u mojej cioci dojrzałam tę książkę od razu wykorzystałam okazję by ją przeczytać.

Główną bohaterką jest Weronika - młoda dziewczyna mieszkanka Lublany, stolicy Słowenii. Pewnego dnia Weronika znudzona rutyną życia postanawia umrzeć. Bardzo skrupulatnie przygotowuje się do śmierci. Postanawia popełnić samobójstwo poprzez zażycie dużej ilości tabletek nasennych. Jakież jest jej zdumienie kiedy po kilku dniach budzi się nie w niebie, nie w piekle, ale .... w szpitalu psychiatrycznym.  Uratowana od śmierci przeżyła po to, by dowiedzieć się od opiekującego się nią lekarza, że podczas próby samobójczej uszkodziła sobie nieodwracalnie  serce i czeka ją około tygodnia życia. 
Dziewczyna spędza pozostały jej czas w szpitalu, poznaje jego pacjentów, a zawarte znajomości pozwalają jej zupełnie inaczej spojrzeć na siebie i swoje życie. 

Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do tej książki. Temat dotyczący sensu ludzkiego życia wydaje się być bardzo ważny. Wiele miejsca poświęcił też autor rozważaniom na temat szaleństwa i jego odbioru przez tzw. "normalnych" ludzi.  Tylko że rozważania brazylijskiego pisarza nie do końca mnie przekonały. Nie mogłam dopatrzeć się w nich głębszego sensu, miałam wrażenie, że autor ślizga się po powierzchni tematu. Ponadto zarówno sama fabuła jak i zakończenie powieści były przewidywalne. Opowiedziane przez autora historie poszczególnych bohaterów miały  stanowić kolejne etapy wtajemniczenia w sens rozważań na temat ludzkiego życia, jego wartości. Według mnie nie spełniały jednak tej roli dość dobrze. Zabrakło głębszego portretu psychologicznego tych postaci.
Mimo to książkę czytało mi się dobrze. Napisana jest lekkim, prostym językiem, zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika. Czyta się ją szybko i nawet z umiarkowanym zaciekawieniem. 
Nie mogę powiedzieć, żeby ta powieść mi się nie spodobała, ale też nie mogę przyznać, że zrobiła na mnie wielki wrażenie. Ot, może trochę lepsze czytadło. A ja przecież czytadła lubię, bo czyta się je najczęściej dość lekko i przyjemnie. Miała ona tę niewątpliwą zaletę jako czytadło, że mimo wszystko po jej lekturze pozostał pewien ślad - przekonanie, że w życiu ważna jest zarówno rutyna codzienności, która może dawać człowiekowi zadowolenie i poczucie bezpieczeństwa, jak i chwile szaleństwa, które pozwalają nam utrzymać nasze zdrowie psychiczne i sprawiają, że z chęcią potem do  rutyny powracamy.
Lektura tej powieści nie zniechęciła mnie całkowicie do twórczości brazylijskiego pisarza. Na pewno przeczytam dwie posiadane przez siebie jego powieści, a czy będę szukała kolejnych - czas pokaże.

Moja ocena 3+/6

Lektura powieści Coelho zaowocowała także zainteresowaniem Lublaną. Przyznam się -  właściwie nic na temat tego miasta nie wiedziałam. Poszperałam wiec troszkę po internecie i dowiedziałam się, że ma ono bogatą historię i ciekawą architekturę. Oto kilka zdjęć z Wikipedii.

Panorama Lublany. W tle widoczny zamek, który przed śmiercią pragnęła obejrzeć Weronika.

Na górnym zdjęciu nabrzeże nad rzeką Lublanicą, na dolnym uniwersytet w Lublanie.

sobota, 30 lipca 2011

Wiesław Myśliwski, Widnokrąg

Widnokrąg to linia pozornego zetknięcia nieba z powierzchnią ziemi. W terenie otwartym kształtem zbliżony jest do okręgu. Im wyżej znajduje się obserwator tym odleglejszy jest jego widnokrąg. 
Takie informacje posiadają już dzieci w szkole podstawowej. 
Ale nie o takim widnokręgu pisze w swojej powieści Myśliwski, jakkolwiek ma on z nim wiele wspólnego. Powieściowy widnokrąg to osobisty widnokrąg człowieka stale poszerzany jego kolejnymi życiowymi doświadczeniami. 

Bohaterem powieści Myśliwskiego jest Piotr, Piotruś. Jest on jednocześnie jej narratorem. Z perspektywy czasu wspomina swoje dzieciństwo i młodość, przypadające  na okres wojny, a potem pierwszych lat komunizmu (właściwie - stalinizmu). Zagłębiając się w karty powieści obserwujemy jak poszerzał się widnokrąg naszego bohatera. Asystujemy przy jego pierwszych doświadczeniach miłości, rozpaczy, cierpienia, pierwszego upojenia alkoholem, odkrywania świata erotyki, a także dwoistości prawdy o ludziach.
Bohater wydobywa z pamięci kolejne ważne i mniej ważne wydarzenia ze swego życia. Często jego pamięć pobudza jakiś drobny przedmiot, myśl, zdarzenie. Nieraz wspomnienia z dzieciństwa i młodości wzajemnie się ze sobą przeplatają, przenikają, owijając się niczym bluszcz wokół jednej osoby, rzeczy czy wydarzenia. Takimi przewodnimi elementami są m. in. tango, Kruczek, cmentarz czy deszcz. 
Powieść czyta się tak jakby słuchało się wspomnień bliskiego nam człowieka, który siedząc naprzeciwko nas swobodnie snuje swoją opowieść. Bo tylko w takich warunkach myśl człowieka szybuje swobodnie; raz wybiega w daleką przeszłość, innym razem sięga do skarbnicy bliższych zdarzeń. I dopiero kiedy tak zaczęłam odbierać Widnokrąg Myśliwskiego, przestało mnie irytować to przeskakiwanie ze wspomnienia na wspomnienie, powracanie do już poruszanego wątku. Bo przyznam, że początkowo taki sposób narracji z lekka mnie drażnił. Wynika to chyba z chęci porządkowania zdarzeń, układania ich chronologicznie. No cóż - tu wychodzi moje "zboczenie" zawodowe. Ale taki stan nie trwał długo. Mniej więcej po przeczytaniu dwóch rozdziałów olśniło mnie, że zupełnie inaczej należy odbierać tę powieść. I wtedy zaczęłam po prostu chłonąć opowieść głównego bohatera. Choć muszę także przyznać, że niektóre historie, jak dla mnie, ciągnęły się zbyt długo i nieraz odczuwałam po prostu znużenie i przesyt. 

Czym zauroczyła mnie ta powieść? Wbrew pozorom pewnej chaotyczności w prowadzeniu wspomnień - przemyślaną kompozycją. Każdy rozdział bowiem skupia się wokół pewnej myśli przewodniej, najczęściej uwidocznionej w tytule. To właśnie ta myśl ogniskuje wokół siebie porozrzucane rąbki wspomnień , łącząc swobodnie lata dzieciństwa z latami wczesnej młodości czy dorosłości narratora. O kunszcie kompozycji świadczy także klamra spinająca snute przez bohatera wspomnienia. Pierwsze zdania powieści ukazują nam Piotra i jego ojca (opis fotografii zrobionej w czasie wojny podczas spaceru) - Piotr ma na sobie marynarskie ubranko, które kupił mu ojciec, i które było wyrazem marzeń o wyjeździe nad morze. Zakończenie jest opisem pobytu Piotra i jego syna Pawła właśnie nad  morzem, nad które nigdy nie dane było się wybrać Piotrowi i jego rodzicom. Tak więc klamrę tę stanowi morze oraz ojciec i syn.

Zachwyca mnie także język i styl Myśliwskiego. Rozbudowane zdania, poetyckie metafory i porównania  świadczące o swobodzie operowania słowem i doskonałości warsztatu pisarskiego autora. Pięknie i swobodnie prowadzona narracja, zmieniająca swój klimat i styl w zależności od osoby - inaczej "wypowiada się" matka, inaczej panny Ponckie, inaczej nauczyciel, inaczej sam bohater. Ta "inność" wynika z różnic temperamentu, wykształcenia, wieku czy osobowości. 
Myśliwski potrafi też w mistrzowski sposób uchwycić mentalność ukazanych na kartach powieści drugo- i trzecioplanowych postaci: rodziny bohatera - typowych przedstawicieli polskiej wsi, mieszkańców Rybitw, przedstawicieli Partii (wielka litera wskazuje wyraźnie na tę jedną, konkretną partię) w okolicznej cukrowni, kolegów - gimnazjalistów. 

Wszystko to sprawia, że kolejną powieść Myśliwskiego czytałam z wielką przyjemnością. I jak widać nie tylko ja doceniłam jej kunszt i artyzm. Dopiero po jej przeczytaniu dopatrzyłam się, że zdobyła ona w 1997 roku Nagrodę Literacką Nike. Co ciekawe właśnie w tym roku nagrodę tę przyznano po raz pierwszy. Kolejną ciekawostką jest fakt, że Myśliwski był dwukrotnie nominowany do tej prestiżowej nagrody i dwukrotnie też został nagrodzony (po raz drugi w 2007 roku za Traktat o łuskaniu fasoli). To chyba o czymś świadczy! Prawda?

Żeby nie przedłużać. Kolejna powieść Myśliwskiego i kolejny strzał w dziesiątkę. Teraz będę polować na..... Kamień na kamieniu, a może na nagrodzony Traktat o łuskaniu fasoli  a może na ....

Moja ocena 5/6

A na zakończenie trochę tego morza, o którym marzył Piotr i jego rodzice i nad które ostatecznie  pojechał wraz ze swoim synem.

piątek, 29 lipca 2011

Moja pierwsza Włóczykijka!!!

Wczoraj późnym wieczorem wróciłam z moich rodzinnych wojaży i pierwszą rzeczą jaką ujrzałam w kuchni była leżąca na stole paczuszka. W pierwszej chwili małe zdziwienie - przecież ostatnio nic nie zamawiałam. Ale za chwilkę przyszło zrozumienie - przecież to moja pierwsza Włóczykijka!!!!! Ogromnie się ucieszyłam. Tak niedawno zapisałam się do tej akcji a tu już pierwsza książka przybyła do mnie. A wraz z nią przepyszne kisielki oraz herbatki. I oczywiście zakładka. Za herbatkę i słodkości dziękuję  Viconii (tak mi wyszło z lokalizatora - jeśli się pomyliłam bardzo przepraszam). Jak tylko skończę Kraszewskiego zabieram się za moją pierwszą Włóczykijkę. A oto ona:


Przy okazji chcę się pochwalić moimi imieninowymi książkowymi prezentami. Są wspaniałe.


Objaśniam od dołu.

1. Carlos Ruiz Zafon, Cień wiatru (dostałam od moich kochanych cioteczek; ponieważ już czytałam, to trudno było mi ją kupić, a chętnie jeszcze raz przeczytam)
Dwie następne od mojego wspaniałego mężulka czyli męża (żeby było bardziej dostojnie).
2. Ken Follett, Upadek gigantów (pierwsza część serii Stulecie, kolejna ma się ukazać w 2012 roku - podobno!!!)
3. Ken Follett, Świat bez końca (druga część Filarów ziemi; czekają w kolejce, ale już przeglądałam i wiem, że mi się spodobają te książki)

A oprócz tego dostałam także coś od kochanych dzieciaków. Włożyły w to wiele pracy. Od lewej laurka od synka, dalej od córci.

  
A tak wyglądają ich prace wewnątrz. Pierwsza synka z aniołami, druga - łąka od córci.




I jeszcze parę słów o wyjeździe. Było wspaniale, bardzo dobrze wypoczęłam , a właściwie oderwałam się od szarej codzienności. Wieczorem w środę pojechaliśmy nad morze. Było troszkę chłodno, ale pięknie. Świetny odstresowacz taki spacer brzegiem morza. Przedstawiam kilka morskich fotek.




No można jeszcze troszkę pomarzyć.
Kończę ten przydługi post. Jutro postaram się umieścić moją opinię o przeczytanym przeze mnie Widnokręgu Myśliwskiego.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Dostałam!!!!

Dziś znalazłam w skrzynce kopertę, a w niej ...... takie cudo:


Sabinko, bardzo dziękuję za obiecaną zakładkę. Jest po porostu prześliczna.

A przy okazji tego wpisu pochwalę się także nowymi nabytkami. W piątek dostałam paczuszkę, a w poprzednią sobotę byłam w antykwariacie. Oto co zdobyłam:

Tym razem od dołu:

1. Katarzyna Michalak, Poczekajka (zakup w antykwariacie, liczę na wspaniałą lekturę)
2. E.T.A. Hoffmann, Dziadek do orzechów (też z antykwariatu, uwielbiam balet Czajkowskiego, kupiłam dla dzieci)
3. Peter Froberg Idling, Uśmiech Pol Pota (zakup w pewnej księgarni wysyłkowej, oczywiście w ramach wyzwania Reporterskim Okiem; mam zaległości więc czas je nadrobić)
4. Jean Hatzfeld, Strategia antylop (j.w.)
5. Fannie Flagg, Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie pójdę do nieba... (Lubię jej twórczość stąd ten zakup)

Nie czytałam przez kilka dni z powodu braku czasu. Teraz muszę to nadrobić.

Okazja będzie już dziś. Zaraz wyjeżdżamy prawie nad morze, podróż będzie trwać około 8 godzin, więc czasu na czytanie mnóstwo. Nie będzie mnie prawdopodobnie do czwartku. Ale jak wrócę obiecuję nadrobić zaległości.

niedziela, 24 lipca 2011

Wróciłam....

Od kilku dni nie zaglądałam na swój blog. Złożyło się na to wiele przyczyn m in. polsko-hiszpański ślub i wesele, na którym byłam wczoraj (a dziś na poprawinach). 
Bardzo serdecznie przepraszam wszystkich, że nie odpisywałam na komentarze i nie zaglądałam do Was. Postaram się jak najszybciej to naprawić.

Jestem pod wrażeniem ślubu, na którym miałam szczęście być. Był naprawdę wspaniały. Ona - Panna Młoda - jest Polką i brała ślub w stroju łowickim. On - Pan Młody - jest Hiszpanem z Wysp Kanaryjskich i brał ślub w tradycyjnym stroju kanaryjskim. Naprawdę było na co popatrzeć.



Są uroczy, nieprawdaż?
A tak wyglądała bryczka, którą jechali do ślubu.


Wiejskich akcentów nie zabrakło również w kościele


i na sali weselnej.





Myślę, że tak uroczej Panny Młodej pozazdroszczą nawet łowiczacy.

wtorek, 19 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Niedopisanie nominowała mnie do nagrody One Lovely Blog Award za co jej serdecznie dziękuję.

 Zasady gry:

- Na swoim blogu stwórz notkę o nominacji, podając przy tym link do osoby, która Cię nominowała.
- Napisz o sobie siedem rzeczy, których odwiedzający bloga jeszcze nie wiedzieli.
- Nominuj szesnaście innych osób (nie można jednak nominować osoby, która Ciebie nominowała),
- Zostaw na ich blogach komentarz, dzięki któremu dowiedzą się o nagrodzie i nominacji. 

Teraz druga część zadania. Muszę napisać aż siedem rzeczy o których jeszcze nie pisałam w krążącym niedawno po blogach łańcuszku.
Oj, będzie trudno, chociaż jestem gadułą, o czym już pisałam.

1. Gdy byłam mała marzyłam, że jak wygram milion w Toto-Lotka to założę schronisko dla zwierząt i będę miała tam mnóstwo psów i kotów. Marzenie pozostało aktualne do dziś, tylko realia się zmieniły i milion nie wystarczy. Ale gdyby się tak udało..... Kto wie, co się może zdarzyć. Jest tylko jeden mały problem - rzadko grywam w Toto-Lotka.

2. Tak w ogóle to nie lubię motorów, ale mam z nimi związane dwa marzenia. Po pierwsze chciałabym kiedyś przejechać się na prawdziwym Harley-Davidsonie, ubrana w czarną skórę i te wszystkie oryginalne dodatki. A drugim marzeniem jest wakacyjny wyjazd na takim wielkim motorze z bagażnikiem, sakwami, szerokimi siedzeniami i tymi wszystkimi bajerami podróżnymi. Taka podróż z mężem np. gdzieś po Europie.

3. Jeśli już piszę o podróżach, to marzy mi się wyjazd do Hiszpanii, do Francji (przede wszystkim Luwr i zamki nad Loarą) i do Anglii. To tak na początek. Potem można pojechać gdzieś dalej.

4. W związku z podróżami chciałabym bardzo nauczyć się hiszpańskiego i podszlifować angielski. Ale zawsze brak mi czasu , no i wiek już nie ten.

5. Nie przepadam za alkoholem, może właściwie dla mnie nie istnieć. Ale jak już mam coś wypić to lubię taki likier z kukułek, który robi moja ciocia. Pyszny. I marzę (znów kolejne marzenie) o spróbowaniu prawdziwego szampana (oczywiście z truskawkami).

6. Jestem jedynaczką i bardzo nad tym boleję. Dlatego zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Mam niestety tylko dwoje (tak jakoś wyszło, więcej się nie dało) ale oczywiście bardzo się z tego faktu cieszę.

7. Nie lubię wielkich imprez z dużą ilością ludzi. Wolę kameralne spotkania w dobrze dobranym gronie przyjaciół. Kiedyś chciałam mieć duuuuuuuuuuużo przyjaciół (pewnie dlatego, że byłam w domu sama). Dziś rozumiem, że nie liczy się ilość tylko jakość. Cieszę się, że mam właśnie takie grono prawdziwych przyjaciół.

Uff!! Jakoś poszło. 
Teraz chyba najtrudniejsza rzecz - nominowanie do nagrody  16 blogów. To ogromnie trudna decyzja. Chciałabym wszystkie, ale należy zastosować się do reguł. 
Oto moje nominacje - kolejność zupełnie przypadkowa.

Czekam na Wasze nominacje. Mam nadzieję, że zechcecie wziąć udział w zabawie, choć nie ma takiego obowiązku. 

Wiadomość z ostatniej chwili. Okazało się, że w trakcie pisania postu (a trwało to dość długo, bo w międzyczasie wrócił maż z pracy i należało podać obiadek, kawkę itd) dostałam zaproszenie od Zaczytanej-w-chmurach za co bardzo serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Isaac Bashevis Singer, Sztukmistrz z Lublina

Kolejne moje spotkanie z Noblistą. Ostatnio trochę się tego nazbierało i muszę zadbać o inne wyzwania czytelnicze. Już trzy miesiąca odkąd rozpoczęłam moje blogowe życie z wyzwaniami czytelniczymi, a niektórych nawet jeszcze nie tknęłam. 

Kolejne spotkanie z Noblistą, ale pierwsze z Singerem. Nagrodę Nobla otrzymał w 1978 roku już jako obywatel amerykański. Ale urodził się Singer na ziemiach polskich, a dokładnie na początku XX wieku w tzw. Kongresówce.  Był synem chasydzkiego rabina, jego dziadek ze strony matki był także rabinem. Stąd jego znajomość religii i kultury polskich Żydów, obyczajów i tradycji żydowskiego środowiska zamieszkującego wschodnie regiony Polski. 

W takich realiach, pod koniec XIX wieku, umieścił Singer akcję jednej z najliczniej czytanych jego powieści - Sztukmistrza z Lublina. Tytułowy sztukmistrz to Jasza Mazur. "Był pół-żydem - ani żydem, ani chrześcijaninem." (s. 7) Chociaż przed ludźmi udawał ateistę jednak wierzył w Boga. Jego obecność widział w każdym drzewie, kamyku, ziarenku piasku. Mimo to do synagogi od dawna już nie chodził, zapomniał także codziennych, tradycyjnych modlitw. Miał żonę Esterę, bogobojną żydówkę, która kochała męża ogromnie i wiernie przy nim trwała mimo jego długich nieobecności w domu. 
Bowiem całe życie Jasza podróżował, a to do Warszawy, a to na prowincję, a czasem także za granicę - do Rosji. Towarzyszyły mu zwierzęta (para koni, małpka, kruk i papuga) oraz Magda, jego asystentka, młoda dziewczyna, chrześcijanka, którą nauczył kilku sztuczek. Do domu przyjeżdżał na czas ważnych świąt żydowskich. Pobyt w Lublinie przeznaczał przede wszystkim na odpoczynek oraz wymyślanie i ćwiczenie nowych sztuczek. A potrafił Jasza wiele. Chodził po linie, wykonywał skomplikowane salta, znał wiele sztuczek karcianych, potrafił otworzyć każdy zamek, znał się na hipnozie. Wszystko to sprawiało, że jego występy cieszyły się znaczną popularnością. Niestety nie na tyle dużą by mógł występować w wielkich miastach za granicą. A marzyły mu się występy w Rzymie, Paryżu, Petersburgu, a może i w Ameryce.

Do tej pory Jasza żył sobie dość przyjemnie lawirując zgrabnie pomiędzy kobietami swojego życia: żoną Esterą, kochanką Magdą, jej matką Elżbietą czy narzucającą mu się Zewtel, porzuconą przez męża, ni to wdową, ni mężatką. Kiedy jednak pojawiła się kolejna kobieta, Emilia, sprawy zaczęły się komplikować. Emilia bowiem była inna niż znane mu do tej pory kobiety. Była chrześcijanką, wdową po profesorze, kobietą inteligentną i oczytaną. Miała też coś, o czym marzył skrycie Jasza - córkę Halinkę (Jasza nie miał potomka, gdyż Estera była bezpłodna). 
Każda z kobiet czegoś od niego oczekuje, czegoś żąda. Jasza nie potrafi odmówić, składa obietnice bez pokrycia. Nie umie poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, nie potrafi podjąć konkretnej decyzji, ciągle zmienia zdanie, nie potrafi nawet poradzić sobie z własnymi uczuciami, chce wszystkiego, a jednocześnie sam nie wie czego tak naprawdę pragnie. Zaczyna mieć wątpliwości, dylematy. Do tej pory panował nad swoim życiem, wszystkie jego elementy potrafił ze sobą powiązać. Teraz nie wie jak ma postępować. Zaczyna podejmować niefortunne decyzje, które zaważą na życiu jego i związanych z nim kobiet, które to życie diametralnie zmienią. Wszystko to prowadzi do nieoczekiwanego zakończenia. Czytając powieść przeczuwałam niejako, że może się tak skończyć, nawet tego oczekiwałam. Jednak mimo to zakończenie zaskoczyło mnie swoją ekstremalnością i krańcowością. Powiedziałabym,że nawet lekko zirytowało, tak jak irytowała mnie postać tytułowego bohatera. 

Właściwie darzyłam Jaszę sympatią, bo tego człowieka nie da się nie lubić. Jest jak małe dziecko. No cóż - mężczyźni często tacy są. Ale jego postępowanie z zakochanymi w nim kobietami, jego niezdecydowanie, nieumiejętność postawienia sprawy jasno i wyraźnie, ogromnie mnie drażniło. Miałam czasem ochotę potrząsnąć nim i zmusić go do podjęcia sensownej decyzji, bądź jakiejkolwiek decyzji.
Przyznaję jednak, że Singer stworzył doskonały, rozbudowany psychologicznie portret głównego bohatera. Jest to postać barwna, żywa, budząca swoim postępowaniem głębokie emocje. Wobec takiej kreacji nie można przejść obojętnie. 

Singer zauroczył mnie nade wszystko klimatem swojej powieści. Zatrzymał na jej kartach obraz żydowskiego społeczeństwa końca XIX wieku. Drobiazgowo opisał jego zwyczaje, tradycję, kulturę, religię, a przede wszystkim mentalność. Czytając tę książkę przenosimy się do prowincjonalnego Lublina, jeszcze bardziej prowincjonalnych Piasków  oraz do stołecznej Warszawy, miasta zaczynającego się bujniej rozwijać, ale w porównaniu do wielkich europejskich stolic, "trącającego" mimo wszystko prowincją. Widzimy także galerię barwnych postaci: bogobojnych żydów, bezdomnych, złodziei, uczciwie zarabiających rzemieślników, wiernych żon i tych szukających przygód w ramionach kochanków.

Pomimo mojego ambiwalentnego stosunku do głównego bohatera zachęcam gorąco do przeczytania Sztukmistrza z Lublina, szczególnie tych czytelników, którzy jeszcze z pisarstwem Singera się nie zetknęli.

Moja ocena 5/6 (byłby plus, gdyby nie moja irytacja na tytułowego bohatera)

czwartek, 14 lipca 2011

Maureen Jennings, Pod gwiazdami smoka

Po powieść Maureen Jennings sięgnęłam dzięki stosikowemu losowaniu i Bujaczkowi, która wybierała dla mnie numer książki. Pierwszy raz wzięłam udział w zabawie organizowanej przez Annę i bardzo mi się ona podoba. 

Przejdźmy jednak do książki. Pod gwiazdami smoka to druga z serii książek o detektywie Murdochu wydana w Polsce. Maureen Jennings przenosi nas do Toronto końca XIX wieku. Od razu widać miłość jaką autorka darzy to miasto. Otrzymujemy bowiem bardzo wnikliwy i barwny opis uliczek, domów i mieszkańców miasta. Widzimy ubogie mieszkania biedoty, brudne i zaniedbane, skromne lecz schludne domy klasy średniej oraz bogate, pięknie urządzone, zadbane (bo o porządek dba służba) mieszkania elity. Poznajemy także mieszkańców Toronto. Państwa Kitchen utrzymujących się z wynajmowania pokoi. Annę Brogan -  tancerkę i śpiewaczkę w podrzędnym lokalu i jej siostrę Millie pracującą w gorzelni. Sędziego Pedlowa, człowieka niezwykle surowego zarówno w pracy jak i w domu, jego żonę Maud i bratanka Henrego, którzy odegrają znaczącą rolę w powieści. Dolly Shaw o której mieszkańcy wiedzieli bardzo niewiele, a która kiedyś była akuszerką; jej córkę Lilly oraz dwóch chłopców, Georga i Freddiego, przygarniętych przez nią. I oczywiście Williama Murdocha, detektywa w IV komisariacie w Toronto, kochającego taniec i jazdę na rowerze i jednocześnie człowieka bardzo samotnego. 
Losy tych i innych postaci powołanych do życia przez autorkę splatają się w zgrabnie skonstruowanym wątku kryminalnym. Bo Pod gwiazdami smoka to nie powieść obyczajowa a pasjonujący kryminał. 
Wszystko rozpoczyna się z chwilą odnalezienia przez Georga i Freddiego martwej Dolly Shaw. Sprawa trafia w ręce detektywa Murdocha, który początkowo podejrzewa nieszczęśliwy wypadek. Jednak wyniki sekcji zwłok wyraźnie wskazują na morderstwo. Murdoch rozpoczyna więc śledztwo. Pracuje powoli lecz bardzo metodycznie. Z wielką logiką łączy ze sobą poszczególne elementy układanki, odkrywa kolejne tajemnice by wreszcie ujawnić światu mordercę.  Napotyka też na wiele trudności. Musi stawić czoła szanowanemu przez wszystkich sędziemu, i radzi sobie z tym zadaniem nadzwyczaj dobrze nie dając się zastraszyć temu apodyktycznemu mężczyźnie. Z wysiłkiem przedziera się przez sieć kłamstw i niedomówień umiejętnie wyłuskując pojawiającą się w zeznaniach świadków i podejrzanych prawdę.
Maureen Jennings stworzyła ciekawą zagadkę kryminalną. Mniej więcej od połowy książki typowałam już podejrzanego i właściwie  miałam rację. Żeby jednak nie popaść w zbyt wielkie zadufanie szybko nadmieniam, że czytelnik miał od samego początku więcej informacji niż prowadzący śledztwo. Nie były one może podane bezpośrednio jak na tacy, ale można było wielu spraw się domyślić, a następnie troszkę pogłówkować.  Fakt, że udało mi się wytypować mordercę nie wpłynął na odbiór powieści. Czytałam ją z wielką przyjemnością i zainteresowaniem, także dlatego, że jak najszybciej chciałam sprawdzić swoje przypuszczenia.

Powieść Maureen Jennings czyta się szybko i przyjemnie. Napisana jest zrozumiałym i ciekawym językiem. Co prawda nie spotkamy w niej rozbudowanych psychologicznie portretów bohaterów, to jednak są to barwnie i żywo skonstruowane sylwetki. A sam detektyw Murdoch budzi moją ogromną sympatię. Jest człowiekiem uprzejmym, życzliwym i troskliwym. Z galanterią odnosi się do kobiet. Zna swoje miejsce, ale nie waha się stawić czoła wpływowemu człowiekowi jeśli ten stoi na drodze do rozwiązania zagadki morderstwa. I oczywiście niezmiernie podobają mi się jego zainteresowania, bo są to rzeczy, które "misie lubią najbardziej" czyli wspomniany już wcześniej taniec i jazda na rowerze.
Nie żałuję czasu spędzonego na lekturze tej powieści. Będę szukała pierwszej części przygód detektywa, a na LC widziałam, że chyba pojawiła się też część trzecia. Polecam wszystkim miłośnikom kryminałów. 

BUJACZKU!!! Bardzo dziękuję, że wybrałaś dla mnie właśnie tę książkę.

Moja ocena 5/6

wtorek, 12 lipca 2011

Agatha Christie, Spotkanie w Bagdadzie

Czy można się zakochać w kimś od pierwszego wejrzenia? I czy to zakochanie przetrwa próbę czasu?
O tym miała okazję przekonać się Victoria Jones, bohaterka kryminału Agathy Christie Spotkanie w Bagdadzie.

Victoria jest młodą, piękną dziewczyną, która właśnie z powodu swojego temperamentu straciła kolejną pracę. Jednak entuzjazm i wiara w lepszą przyszłość nie opuszcza jej. W parku spotyka młodego, przystojnego dżentelmena, który od razu "wpada jej w oko". Okazuje się, że z wzajemnością. Jednak Edward (Victoria zna tylko jego imię) musi służbowo wyjechać aż do Bagdadu. Na pożegnanie prosi dziewczynę o możliwość zrobienia jej zdjęcia. Uszczęśliwiona i już zakochana Victoria godzi się na to. Kiedy Edward odchodzi dziewczyna od razu podejmuje decyzję - za wszelką cenę musi się dostać do Bagdadu. Tylko jak to zrobić jeśli się właśnie straciło pracę, a jedyny majątek stanowi kilka funtów? Victoria nie byłaby sobą gdyby nie znalazła sposobu na to, co wydaje się niemożliwe. Tak więc za kilka dni znajduje się w samolocie rozpoczynając długą podróż do Bagdadu. Nie wie tylko, że tym samym wkracza na ścieżkę przygody. Przygody, która jest bardzo intrygująca, ale również niebezpieczna. 

Agatha Christie zafundowała nam nową aferę kryminalną, której akcja rozgrywa się na egzotycznym Wschodzie. Tym razem nie spotkamy mojego ulubionego detektywa Herkulesa Poirot, ani nawet przesympatycznej panny Marple. W rozwiązaniu zagadki pomagają zupełnie przypadkowe osoby, a sama zagadka sięga korzeniami do afery politycznej, która może zagrozić bezpieczeństwu całego świata. 

Jak zawsze autorka urzeka nas sposobem budowania napięcia, wartką akcją, sprawnie skonstruowaną fabułą,  zagadką, którą trzeba rozwiązać. Mimo, że czytałam tę książkę po raz drugi nie pamiętałam pewnych faktów i przez długi czas nie wiedziałam kim jest osoba kierująca spiskiem, mogłam wiec trochę pozgadywać. Jednak do czasu, bo wreszcie przypomniałam sobie zakończenie. Nie pozbawiło mnie to jednak czerpania przyjemności z lektury. 
Agatha zawsze pozostanie dla mnie mistrzynią kryminałów i nieodmiennie z wielką chęcią będę sięgała po jej książki.

Moja ocena 5/6 (dla Agathy jak zawsze wysoka)

poniedziałek, 11 lipca 2011

Jodi Picoult, Bez mojej zgody

 Tak jak sobie obiecałam ponownie sięgnęłam po książkę Jodi Picoult. Tym razem jest to powieść Bez mojej zgody. Wiele o niej słyszałam, także to, że została zekranizowana. Poza tym miałam zamiar przeczytać ją w ramach wyzwania czytelniczego. I oczywiście była akurat dostępna w bibliotece.

I tak ponownie rozpoczęłam przygodę z panią Picoult. Trochę się obawiałam pewnego deja vu związanego ze sposobem narracji. Autorka oddaje głos swoim bohaterom dzięki czemu poznajemy tę samą historię z różnych punktów widzenia co wpływa na subiektywizm opowieści. Tak samo było w poprzedniej powieści Jodi Picoult. Ponieważ znam tylko te dwie książki nie wiem czy podobny zabieg stosuje autorka we wszystkich swoich powieściach. Jeżeli tak by było z mojego punktu widzenia byłby to pewien mankament. To co wydaje się być odkrywcze za pierwszym razem, za kolejnym traci swoją świeżość i oryginalność. 

Przejdźmy jednak do samej powieści. Bez mojej zgody porusza bardzo ważki problem choroby w rodzinie i to choroby śmiertelnej. Spokojne życie Sary i Briana Fitzgeraldów, rodziców czteroletniego Jessego i dwuletniej Kate, burzy informacja o śmiertelnej chorobie córeczki. Zrozpaczeni rodzice za wszelką cenę pragną ratować małą Kate. Nie wahają się nawet przed podjęciem decyzji o urodzeniu kolejnego dziecka, które będzie genetycznie jak najbardziej zbliżone do chorej dziewczynki i będzie dla niej idealnym dawcą narządów i tkanek. I tak na świat przychodzi Andromeda nazywana w rodzinie po prostu Anną. 
Historia rozpoczyna się z chwilą kiedy trzynastoletnia już Anna Fitzgerald postanawia wytoczyć swoim rodzicom proces o odzyskanie prawa do decydowania o własnym ciele  czyli do samostanowienia o sobie w kwestiach medycznych.
Śledząc losy przygotowywanego procesu poznajemy bliżej rodzinę Anny, historię choroby Kate (o której opowiada jej matka - Sara), a także losy zatrudnionego przez Annę adwokata Campbella Alexandra i wyznaczonej przez sędziego do roli kuratora procesowego Julii Romano. Wszystkie te wątki splatają się w przejmującą opowieść o chorobie, cierpieniu, nadziei, miłości, determinacji. Widzimy jak choroba Kate odciska swoje piętno na życiu całej jej rodziny: rodziców, siostry i brata. Właściwie przez te wszystkie lata od momentu jej wykrycia wszystkie myśli, czynności i decyzje związane są z podejmowaną przez rodziców walką z przeznaczeniem. Życie całej rodziny zostaje podporządkowane rytmowi choroby, okresom jej remisji i nawrotów. Możemy zaobserwować jak bardzo mocno odbija się to na życiowych wyborach bohaterów. 

Najtrudniejsze jest to, że jestem w stanie zrozumieć i usprawiedliwić każdą ze stron. 
Początkowo wydawało mi się, że Anna ma całkowitą rację wytaczając proces swoim rodzicom. I choć właściwie zdania nie zmieniłam i nadal popierałam jej decyzję, to jednak także rozumiałam decyzje Sary, matki, która walczy o życie swojego dziecka. Im bliżej poznawałam Sarę i Briana tym lepiej ich rozumiałam i wyraźniej widziałam, jak trudno było im wybierać pomiędzy dobrem Kate i dobrem Anny. I choć może popełnili niejeden błąd, także w podejściu do najstarszego z dzieci czyli do Jessego (a być może  to właśnie jego najbardziej zaniedbywali) to jednak w moim odczuciu byli dobrymi, kochającymi rodzicami. 

Nie znam działania amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, więc nie mogę ocenić na ile zachowane są realia toczącej się w powieści sprawy sądowej. Mogę zaś stwierdzić, że całkowicie zgadzam się z decyzją sędziego. Nie mogę tego jednak powiedzieć o samym zakończeniu powieści. Trudno jest mi jednoznacznie je ocenić. Wydaje mi się z jednej strony bardzo przewrotne i mało realne. Z drugiej zaś uważam, że życie tworzy jeszcze bardziej nieprawdopodobne scenariusze. 

Czy powieść mi się podobała? Zdecydowanie tak i to bardziej niż czytana wcześniej przeze mnie Zagubiona przeszłość. Nie powaliła mnie jednak na kolana. Czegoś mi w niej brakowało , czegoś w niej było za dużo. Jednak uważam, że śmiało mogę ją polecić. Mimo tak trudnego tematu czyta się ją łatwo i przyjemnie. Przyczynia się do tego niewątpliwie prosty i zrozumiały język i styl autorki. 

Czy mam ochotę na kolejne spotkanie z Jodi Picoult? Na razie tak. Po przeczytaniu zaledwie dwóch powieści trudno jest wyrokować o schematyczności jej utworów, a ponieważ porusza ona ciekawe tematy sięgnę po inne jej książki. Może znów coś upoluję w bibliotece. I oczywiście postaram się w najbliższym czasie zobaczyć ekranizację opiniowanej przeze mnie powieści.
Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała na koniec o jeszcze jednym bohaterze. Mam tu na myśli Sędziego, który jest psem-przewodnikiem Campbella Alexandra. Dzięki Sędziemu w powieści pojawiają się także  momenty humorystyczne, co czasami równoważy powagę przedstawianego w niej problemu. Dla mnie to duży plus tej książki.

Moja ocena 5/6 (taką samą wystawiłam poprzedniej powieści choć dziś oceniłabym ją troszkę niżej)

Skorzystam jeszcze z okazji i umieszczę zapomniany czerwcowy stosik.

Od góry:
1. Zbigniew Nienacki, Księga strachów (to dla mojego syna, kolejny tom przygód Pana Samochodzika)
2. Maria Kruger, Witaj Karolciu! (tym razem dla mojej córki, kontynuacja Karolci)
3. Mario Puzo, Rodzina Borgiów (kupiłam zachęcona recenzją Guciamal)
4. Ken Follett, Filary ziemi (już od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem kupna tej powieści i wreszcie ją mam).

piątek, 8 lipca 2011

Dorota Terakowska, Poczwarka

"Albo Dary były nie dość dobre, albo ludzie nie rozumieli, dlaczego zostali wybrani, by je otrzymać."

Takim Darem dla Ewy i Adama była mała Myszka. Kiedy na świat przyszła długo wyczekiwana córka ani Ewa, ani Adam nie rozumieli dlaczego to właśnie oni zostali wybrani, by otrzymać taki Dar. A droga do tego zrozumienia była długa i wyboista, ale u jej kresu czekało szczęśliwe zakończenie - ZROZUMIENIE.
Zacznijmy jednak od początku. Ewa i Adam byli szczęśliwym małżeństwem. Oboje ciężko pracowali, by osiągnąć spełnienie i sukces zawodowy. Ich życie było starannie zaplanowane. Najpierw praca i zabezpieczenie bytu rodziny, potem budowa wymarzonego domu i na koniec poczęcie i urodzenie cudownego, wymarzonego dziecka (najlepiej chłopca, ale dziewczynka w ostateczności też mogłaby być). Dziecko  miało być najpiękniejsze, ale przede wszystkim najmądrzejsze, zdolne, utalentowane. Zanim się narodziło rodzice wszystko sobie zaplanowali: do jakiego pójdzie przedszkola, do jakiej szkoły, na jakie dodatkowe zajęcia będzie uczęszczać. Dla długo oczekiwanego dziecka wszystko miało być jak najlepsze. Miało być więc spełnieniem marzeń rodziców, miało być darem. 
A kiedy ten Dar pojawił się w ich życiu okazało się, że wszystko jest nie tak jak sobie zaplanowali. Córeczka nie była taka jak sobie wymarzyli, była inna, z ich punktu widzenia - gorsza.Początkowo oboje chcieli ten Dar odrzucić, nie rozumieli, dlaczego to właśnie oni zostali tak przez Pana obdarowani . Jednak Ewa postanawia zatrzymać córkę. 

W taki sposób Myszka pojawia się w ich pięknym, nowym domu.Tak też rozpoczyna się dla Ewy i Adama długa droga prowadząca do zrozumienia, że Myszka jest dla nich prawdziwym Darem, Darem, który odmieni całe ich dotychczasowe życie. I choć każde z nich dochodzi do tej wiedzy inną drogą, jest coś, co je łączy. Obie drogi wymagają wielkiego poświęcenia, obie prowadzą przez cierpienie, trud, zaparcie się samego siebie. Jednak nagrodą za ich pokonanie jest właśnie owo zrozumienie, a zrozumienie w tym wypadku to nie tylko całkowite przyjęcie i zaakceptowanie Myszki, ale przede wszystkim poznanie i przyjęcie prawdziwej Miłości.

Powieść Doroty Terakowskiej każe się nam zatrzymać i spojrzeć na życie z innej perspektywy. W książce tej padają ważkie pytania dotyczące etyki, moralności, naszego człowieczeństwa.
Adam, którego pragnieniem było mieć idealne genetycznie dziecko, dziecko "na życzenie" obdarzone wybranymi przez rodziców cechami, patrząc na swoją jakże nie idealną Myszkę zastanawiał się "Czy świat powinien być pełen ludzi doskonałych genetycznie, czy ludzi szczęśliwych? Czy doskonałe geny dają szczęście?". (strona 128)

A właśnie Myszka była szczęśliwa. To ona jest Darem, Darem nie tylko dla swoich rodziców, ale także dla nas czytających tę powieść. Mimo swojego ograniczenia, mimo skorupy jaką jest dla jej Duszy jej własne ciało Myszka uczy nas Miłości, cierpliwości, zaufania, uczciwości - uczy nas jak być Człowiekiem. Oczywiście poznajemy wygląd zewnętrzny Myszki, widzimy jej wielkie ograniczenia, jej niemoc, niezdarność, ale najważniejsze jest jednak to, że dzięki wspaniałym opisom autorki jesteśmy w stanie poznać tę Myszkę, która ukryta jest wewnątrz tego niezdarnego ciała. I ta Myszka jest piękna, wrażliwa, swobodna, mądra, czuła. Umie robić to, czego na zewnątrz nie potrafi, nie jest w stanie. Ta Myszka rozmawia z Nim, pomaga Mu tworzyć świat, mówi Mu co jest dobre, chroni przed popełnieniem błędów. Ma jednak świadomość tego, że nikt nie zna jej wnętrza, nie wie jaka jest na prawdę. Wtedy słyszy odpowiedź: "W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jest jak orzech, z którego po rozłupaniu zostanie sama skorupa. Ludzie za często dbają tylko o skorupę. Masz szczęście, że jesteś inna" (strona 207).

Temat, który porusza Dorota Terakowska nie jest mi obcy, ale po raz pierwszy spotkałam się z taką piękną, poetycką interpretacją wewnętrznego świata ludzi, których nazywa się Darem Pana. Tę łączność z Panem było widać wyraźnie wtedy, kiedy mogliśmy zajrzeć do wnętrza "skorupy" jaką było niezdarne, ociężałe ciało Myszki. Autorka posłużyła się tu analogią biblijną; nawiązała do pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, w których opisane jest stworzenia świata. Myszka była świadkiem aktu stwórczego, jednocześnie współkreatorem tworzonego świata. Świata, w którym czuła się prawdziwie wolna, prawdziwie kochana i potrzebna.
Z wielkim wzruszeniem śledziłam losy Myszki, jednocześnie nie było mi  obce pytanie: Jak ja postąpiłabym na miejscu jej rodziców? Czy zdałabym  egzamin z dojrzałości i miłości? Czy potrafiłabym w Niej dojrzeć tę prawdziwą wolną, niczym nie skrępowaną Myszkę?

Trudno jest mi ocenić powieść Doroty Terakowskiej. W moim odczuciu treść, ważkość poruszanych tematów, zdominowała formę. Nie potrafię obiektywnie ocenić warsztatu pisarskiego autorki. Chłonęłam każde słowo nie zastanawiając się nad jego formą czy poprawnością lub zasadnością użycia, ale nad znaczeniem, jakie ze sobą niesie.
Oceniam tę powieść bardzo wysoko i zachęcam gorąco do jej lektury. (Oczywiście zdaję sobie sprawę z wielkiego subiektywizmu mojej oceny, ale robię to z pełną świadomością).

Moja ocena 6/6

środa, 6 lipca 2011

Dom potrzebny od zaraz

Właśnie przeczytałam u Sabinki apel do wszystkich dobrych dusz, które chętnie stworzyłyby ciepły, przytulny domek dla tych wspaniałych kociaków.








Po dalsze szczegółowe informacje zapraszam na blog Sabinki Sabinkowe czytanie, w obłokach bujanie...

wtorek, 5 lipca 2011

Agatha Christie, Morderstwo w Orient Expressie

Ostatnio często na blogach spotykałam się z wpisami dotyczącymi kryminałów Agathy Christie. A ponieważ to moja ulubiona autorka tego gatunku pozazdrościłam wszystkim czytającym Agathę i postanowiłam powrócić do jej powieści. Swego czasu zbierałam całą kolekcję jej książek z Wydawnictwa Hachette, ale nie wszystkie przeczytałam. Teraz mam nadzieję to nadrobić. Zamierzam przeczytać całą kolekcję, także te powieści, które już znam. I właśnie od takiej zaczęłam.

Morderstwo w Orient Expressie to jedna z moich ulubionych powieści Agathy. Ulubionych także dlatego, że zagadkę tajemniczego morderstwa rozwiązuje mój ulubiony detektyw Herkules Poirot. Ten z pozoru wydawałoby się śmieszny Belg ma niespotykanie wręcz analityczny umysł, dzięki któremu jest w stanie rozwiązać nawet najbardziej zagmatwaną tajemnicę. Sam lubi mówić, że największe sprawy rozwiązuje się siedząc w fotelu i wykorzystując pracę swych szarych komórek. 
Taką okazję stwarza Poirotowi morderstwo dokonane w expressie jadącym ze Stambułu do Calais. W nocy w swoim przedziale zostaje zamordowany amerykański biznesmen. Wszystko wskazywałoby na to, że morderca uciekł z pociągu, gdyby nie fakt, iż pociąg stanął w zaspie a na śniegu nie ma żadnych śladów. Wniosek - morderca musi ukrywać się wśród pasażerów expressu.
Na szczęście jest niezawodny Herkules Poirot, który potrafi rozwiązać tę niezwykle skomplikowaną zagadkę, mimo braku dostępu do jakichkolwiek źródeł policyjnych, dzięki którym mógłby sprawdzić prawdziwość składanych zeznań. Ale taka sprawa cieszy Poirota, bo właśnie będzie mógł udowodnić, że tylko dzięki dedukcji jest w stanie rozwikłać tajemnicę. Czy tak się stanie?
Mimo, że znałam zakończenie, bo czytałam tę powieść wielokrotnie oraz oglądałam jej ekranizację, nie nudziłam się i z zainteresowaniem ponownie śledziłam tok rozumowania słynnego detektywa.

Naprawdę gorąco polecam tę powieść genialnej Agathy  nie tylko miłośnikom jej twórczości czy wielkiego Herkulesa Poirota.

Moja ocena 6/6

poniedziałek, 4 lipca 2011

Doris Lessing, Martha Quest

 To moje pierwsze spotkanie z brytyjską pisarką, laureatką literackiej Nagrody Nobla w 2007 roku. Oczywiście znalazła się ona w moich planach czytelniczych dzięki wyzwaniu Projekt Nobliści. Muszę przyznać, że było to udane, choć nie mogę powiedzieć - bardzo udane, spotkanie. Na powieść trafiłam przypadkowo w bibliotece. Jest to pierwsza część cyklu Dzieci przemocy, składającego się z pięciu powieści. 

Tytułowa bohaterka, Martha Quest, to młoda piętnastoletnia Brytyjka dorastająca na farmie w jednej z kolonii brytyjskich w Afryce. Doris Lessing przedstawia nam typowy portret zbuntowanej nastolatki. Martha nie potrafi porozumieć się z rodzicami: trochę apodyktyczną, wścibską matką i hipochondrycznym (choć rzeczywiście lekko schorowanym), wpatrzonym w siebie ojcem. Nie umie też nawiązać bliższych relacji z bratem, który pojawia się w powieści na krótko, kiedy przyjeżdża na wakacje. Rodzice nie traktują rodzeństwa jednakowo, większe nadzieje i aspiracje wiążąc właśnie z bratem Marthy.
Martha nie ma wielu przyjaciół, choć nie ma trudności z nawiązaniem kontaktów z rówieśnikami. Największą rolę odgrywa jej przyjaźń z braćmi Cohenami: Jossem i Sollym, choć nie popiera jej matka dziewczyny. Cohenowie są bowiem Żydami i przez społeczność koloni są traktowani jako obcy etnicznie i rasowo; nazywa się ich obraźliwie kafirami. Mimo to dla Marthy ta znajomość jest bardzo ważna. Bracia pożyczają jej bowiem ciekawe i wartościowe książki, dzięki którym dziewczyna może się rozwijać i kształtować swoją osobowość i swoje poglądy.
Joss Cohen pomaga także bohaterce wyrwać się z dusznej i nieprzyjemnej atmosfery domu i prowincji, załatwiając jej pracę w biurze swego krewnego w mieście. Jednak wyjazd do miasta, który początkowo wydawał się Marcie nader korzystny i widziała w nim szansę na zmianę swego losu, ostatecznie okazał się niezbyt udany. Bohaterka nadal jest samotna, niezrozumiana i czasem biernie poddaje się biegowi wypadków. Właściwie nie potrafi wziąć swego życia w swoje ręce i daje się manipulować nie zawsze sobie życzliwym ludziom.

Muszę wyznać, że Martha Quest od samego początku bardzo mnie irytowała. Nie mogłam jakoś jej polubić i przyjąć jej punktu widzenia. Denerwował mnie fakt, że tak bezwolnie dawała sobą kierować, czasem nawet wbrew własnym przekonaniom i wyznawanym wartościom. Z jednej strony wydawało się, że jest to mądra, myśląca dziewczyna i dlatego tak irytowało mnie bardzo jej postępowanie, jej podporządkowanie się spotykanym przez nią ludziom. 
Ponadto sam problem  zbuntowanej nastolatki nie wydawał mi się szczególnie odkrywczy; gdyby nie odległość czasowa i przedstawione realia moglibyśmy pomyśleć, że czytamy powieść o współczesnej niezadowolonej nastolatce.

Właśnie te realia przedwojennej brytyjskiej kolonii w Afryce wydaja się być w książce najciekawsze. Doris Lessing bardzo szczegółowo i wyraziście ukazuje relacje łączące przebywających w kolonii Anglików z innymi jej mieszkańcami: Afrykanerami (Burami), Żydami i oczywiście Murzynami. Pokazuje wszelkie przejawy nietolerancji i rasizmu, ukryte pod płaszczykiem ogłady towarzyskiej. Ukazuje też środowisko "złotej młodzieży" spędzającej czas na zabawie, pijaństwie. Młodzieży traktującej z góry każdego, kto choć trochę odbiega od nich i od ich wyobrażeń. Młodzieży, która nie ma szacunku ani dla niżej od siebie postawionych, ani nawet dla szanowanych obywateli kolonii. Młodzieży, która dla dobrej zabawy jest w stanie poświecić godność drugiego człowieka. 
Pomiędzy wierszami możemy także wyszukać garść wiadomości na temat nastrojów panujących w kolonii w przededniu wybuchu II wojny światowej, choć stanowią one odległe, dość marginalne tło dla toczących się wydarzeń związanych z postacią  tytułowej bohaterki.

Powieść czyta się mimo to bardzo łatwo i przyjemnie. Narracja prowadzona jest dość wolno, lecz dzięki temu lepiej możemy poznać klimat brytyjskiej kolonii. Czytając tę książkę nie odczuwałam znużenia, lecz wspomnianą już wcześniej irytację, ale była ona związana raczej z charakterem bohaterki i jej postępowaniem, a nie ze stylem pisarskim Doris Lessing. A ten mi się podoba i na pewno przeczytam jeszcze jakąś jej powieść. Być może nie będą to kolejne części cyklu, ale na pewno mam wielką ochotę na poznanie powieści Piąte dziecko. I mam nadzieję, że uda mi się to w bliższym bądź dalszym czasie.

Moja ocena 4+/6 (postanowiłam jednak stosować plusy; w tym przypadku dodaję go za wnikliwą analizę stosunków społecznych w kolonii brytyjskiej oraz za styl autorki)

piątek, 1 lipca 2011

Zjadacze czasu

W czerwcu oprócz czytania zajmowałam się swoją drugą pasją - decoupagem. Ostatnio polubiłam pracę z papierem ryżowym. I dlatego wpadłam na pomysł, by w ramach podziękowania za 6 lat obecności moich pociech w przedszkolu (córka idzie w tym roku do pierwszej klasy) zrobić wszystkim pracownikom prezent w postaci lampionów. Zaczęłam "produkcję" już w połowie maja, a skończyłam właściwie wczoraj. Dziś z dziećmi zanieśliśmy prezenty do przedszkola. Mam nadzieję, że się spodobały.

Zamieszczam kilka zdjęć z moimi lampionami. Na dwóch pierwszych widać zapaloną świeczkę. Naprawdę ładnie i  nastrojowo wygląda to dopiero wieczorem.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...