poniedziałek, 31 października 2011

Guillaume Musso, Będziesz tam?

Podczas moich częstych wizyt w księgarniach nieraz wprost rzucały mi się w oczy pyszniące się na półkach powieści zupełnie nieznanego mi młodego francuskiego pisarza Guillaume Musso. Intrygowały mnie te książki i nęciły. Dlatego natknąwszy się w bibliotece na jedną z nich nie namyślając się długo zabrałam ją do domu. 

Rozpoczynając czytanie tej powieści właściwie nie wiedziałam czego oczekiwać. Muszę wyznać, że książka ta pochłonęła mnie całkowicie. Przeczytałam ją w dwa wieczory, choć ostatnio z powodu braku czasu (a właściwie z powodu dzielenia go pomiędzy różnorodne zajęcia oprócz czytania) czytam znacznie wolniej. 

Bohaterem powieści Będziesz tam? jest sześćdziesięcioletni chirurg-pediatra Elliott Cooper. Pewnego dnia będąc na misji Czerwonego Krzyża w Kambodży Operuje chłopca z tzw. zajęczą wargą. Opiekun dziecka zadaje mu dziwne pytanie: "Gdybyś mógł spełnić jedno pragnienie, które byś wybrał?"* Zdziwiony Elliott odpowiada właściwie bez zastanowienia: "Chciałbym zobaczyć pewną kobietę".** Z pozoru życzenie nie wydaje się zbyt skomplikowane gdyby nie jeden mały szczegół - ta kobieta nie żyje już od trzydziestu lat. 
Stary Khmer poszperał wśród umieszczonych na półce talizmanów i wręczył lekarzowi fiolkę z dziesięcioma pastylkami. 

Tak rozpoczyna się niezwykła podróż Elliotta.  Dzięki pastylce Elliott może udać się w podróż w czasie, może przenieść się trzydzieści lat wcześniej, kiedy wszystko jeszcze wydawało się proste, kiedy miał u swojego boku kobietę, którą kochał. Spotyka w tej podróży samego siebie, tylko trzydzieści lat młodszego, swoją ukochaną Ilenę, najlepszego przyjaciela Matta i wiernego labradora Znajdka. 

Nie chcę zdradzać więcej szczegółów fabuły, bo być może jest ktoś, kto jeszcze nie czytał tej powieści, a będzie chciał to uczynić. 
Wszystko w tej książce wydaje się realne i nierealne zarazem. Jeśli miałabym określić w jakiś sposób gatunek powieści, którą jest Będziesz tam? powiedziałabym, że jest to połączenie powieści obyczajowej z fantasy. 
Ale ta mieszanka nie jest mieszanką wybuchową. Niesie raczej pewien rodzaj zadumy i zamyślenie. A co ja zmieniłabym w swoim życiu gdyby pojawiła się taka możliwość? Czy w ogóle można bezkarnie ingerować w przeszłość? Czy zmiana jednego elementu nie pociągnie za sobą nieprzewidzianych konsekwencji?
Przed takim dylematem stanie bohater powieści Musso. Będzie musiał podejmować trudne decyzje, które zaważą nie tylko na jego życiu, ale także na życiu bliskich mu osób. 

Powieść Musso wzrusza, zaciekawia, zaskakuje. Autor nie prowadzi bowiem czytelnika utartymi ścieżkami. Nie wszystkie decyzje bohaterów wydają nam się oczywiste, nie wszystkie mogą budzić naszą aprobatę. Jednego tylko nie można zarzucić książce - nudy. Trudno jest się oderwać od powieści, bo kiedy wydaje się, że wiemy co dalej nastąpi autor zaskakuje nas swoimi rozwiązaniami. Jednym  minimalnie się zawiodłam, a mianowicie zakończeniem. Wydało mi się ono trochę przesłodzone. Co prawda uwielbiam szczęśliwe zakończenia, ale w tym wypadku coś mi troszeczkę zgrzytało. 

Nie jest to jednak zbyt wielka wada i w ostatecznej mojej ocenie powieść Musso wypada korzystnie. Podoba mi się jego styl pisania, prowadzenia narracji, kreowania bohaterów. Nie otrzymujemy tu głębokiej analizy psychologicznej postaci, ale nie jest to przecież powieść psychologiczna. To piękna i wzruszająca historia o miłości, przyjaźni, poświeceniu. To książka, z którą w zimowe wieczory możemy usiąść przy kominku, owinąć nogi ciepłym pledem (w innej wersji - cieplutkim futerkiem naszego psiego bądź kociego pupila) i z kubkiem parującej kawy bądź herbatki z sokiem malinowym zagłębić się w przyjemnej lekturze.

Moja ocena:5/6

*,** Guillaume Musso, Będziesz tam? s. 11

sobota, 29 października 2011

Zapomniane pół roku

Tyle mam ostatnio różnych zajęć, że przegapiłam pół roku mojego blogowania. Właśnie 18 października mój Zakątek wyobraźni ukończył 6 miesięcy. Nie wierzyłam, że wytrwam. Często obserwuję u siebie tzw. słomiany zapał.Bałam się, że także dopadnie mnie i w moim blogowaniu. Okazało się jednak, że jak na razie trwam. I to w dużej mierze dzięki Wam. Nie spodziewałam się, że ktoś będzie tu zaglądał i czytał moje wpisy. Okazało się, że jednak są tacy odważni. Dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny, za komentarze. Niektórzy z Was stali się mi bardzo bliscy, choć znamy się tylko w wirtualnym  świecie. Ale mamy takie same upodobania, podobne gusta, zainteresowania. To nas łączy. 

Rozpoczynając blogowanie nie uświadamiałam sobie, ze działa ono jak narkotyk. Człowiek się nie obejrzy, a już się uzależni. Czasem, kiedy nie mam czasu choć na chwilę usiąść do komputera, by odwiedzić Wasze blogi, odczuwam pewien niedosyt i czegoś mi brak. A ostatnio czasu nie przybywa - wręcz odwrotnie. 
Narzuciłam sobie wiele zadań do wykonania i muszę lawirować, aby znaleźć czas  i na nie i na blogowanie. 

Przyszedł też czas, by wspomnieć o jeszcze jednym ważnym wydarzeniu - mój Zakątek wyobraźni ma młodszego braciszka. Ponieważ mam wiele zainteresowań (nie tylko książki i czytanie) chciałabym i im poświęcić choć trochę miejsca. Uznałam jednak, że Zakątek powstał jako typowy blog o książkach i moich pasjach czytelniczych. Dlatego postanowiłam utworzyć drugi blog. Co mi w duszy gra..... już sama jego nazwa sugeruje, że nie ma on ściśle określonego profilu. Piszę w nim o tym wszystkim, co w danym momencie mnie zajmuje - o muzyce, podróżach, moim hobby. 

Wszystkich, którzy chcieliby dowiedzieć się co mi jeszcze w duszy gra oprócz czytania zapraszam na mój drugi blog.

Nie pisałam o nim wcześniej - chciałam najpierw pozostawić w nim trochę wpisów. A mimo to zawitały już do mnie trzy moje ulubione bloggerki: Sara-Maria, Guciamal i Monika. Dziękuję Wam za to - dzięki Wam młodszy braciszek Zakątka już żyje swoim własnym życiem.

Czas kończyć, bo późna pora. 
Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście ze mną. Dziękuję Guciamal, Książkowcu, Saro-Mario, Anetko, Kasandro, Bibliofilko, Moniko, Dusiu, Marudo, Lilybeth, Scathach i ............... wszystkim pozostałym.

Ps. Zapraszam na spóźniony urodzinowy torcik.  (źródło Internet)

poniedziałek, 24 października 2011

Cristina Sanchez Andrade, Coco

Gabrielle Bonheur Chanel, znana na całym świecie jako Coco Chanel, nazywana jest ikoną haute couture. Ta francuska projektantka zrewolucjonizowała ówczesny świat mody. Lansowała ubrania o prostych, sportowych fasonach, pozbawione ozdób, wygodne, odpowiednie zarówno do pracy jak i na uroczyste okazje. 

Dziś prawie każda z kobiet ma w swojej garderobie przynajmniej jedną rzecz, którą zawdzięczamy Coco. Klasyczny kostium z żakietem bez kołnierza, wykończony plecionką i z prostą spódnicą do kolan, mała czarna, sukienki, spódnice, spodnie z dżerseju, sztuczna biżuteria, mała pikowana torebka na łańcuszku - to tylko przykłady rewolucyjnych pomysłów Madame, które przetrwały i są cenione przez rzesze współczesnych kobiet. 

Coco dla kobiet początku XX wieku stała się symbolem wolności. Niezależna, dynamiczna, pomysłowa, przedsiębiorcza i bogata. Podstawą jej wielkiej fortuny był sukces finansowy jaki odniosła w 1922 roku lansując perfumy Chanel No. 5. Jej pracownia i butik przy Rue Cambon tętniły życiem. Dopiero wybuch II wojny światowej  spowodował wycofanie się Coco z życia publicznego. Zamknęła swoją pracownię, wyjechała do Vichy. Potem powróciła do Paryża i do hotelu Ritz. Oskarżona o kolaborowanie z Niemcami została po wojnie na krótko aresztowana. Do świata mody powróciła w 1954 roku. Niestety jej kolekcje nie cieszyły się już we Francji takim powodzeniem jak przed wojną. Zdobyła natomiast szturmem rynek angielski i amerykański. Ubierała się u niej m. in Jackie Kennedy. 
Zmarła w wieku 88 lat.


Cristina Sanchez Andrade nie zajmuje się jednak szczegółowym relacjonowaniem osiągnięć francuskiej dyktatorki mody. Autorkę interesuje przede wszystkim Coco jako kobieta. W swojej książce stara się , zresztą z powodzeniem, zbudować psychologiczny portret jednej z najbardziej podziwianych kobiet na świecie. 

Coco jawi się nam jako kobieta otoczona gronem wielbicieli, posiadająca wielu kochanków, a jednak bezgranicznie samotna. Przez całe życie starała się zatuszować swoje pochodzenie z nizin społecznych, jej marzeniem było wejść na salony, dorównać tym wszystkim, którzy poprzez arystokratyczne pochodzenie mieli ułatwiony start życiowy, lepszą pozycję społeczną. Stąd jej romanse m. in. z księciem Dymitrem Romanowem czy księciem  Westminsteru. 
Chciała być wolna i niezależna. Dlatego dążyła do usamodzielnienia się, do zarabiania pieniędzy - by dorównać w tym mężczyznom. Chociaż początkowo była zmuszona korzystać z pomocy finansowej swoich kochanków szybko osiągnęła jednak swój cel. 
Coco wiedziała czego chce, aby to osiągnąć nie wahała się uciekać do kłamstwa i  intryg. Jedna z bohaterek nazwała ją wampirzycą. W pewnym sensie nazwa ta oddaje dość dobrze charakter Coco - Coco oglądanej oczami  Cristiny Sanchez Andrade.

Właściwie to moje pierwsze tak bliskie spotkanie z ikoną damskiej mody. Trudno jest mi więc wyrokować czy przedstawiony przez autorkę portret Coco jest prawdziwy.  Do tej pory Madame Chanel kojarzyła mi się przede wszystkim z perfumami, klasycznym kostiumem i małą czarną. Coco jaką poznałam dzięki pani Andrade może budzić mój podziw jako projektantka mody i kobieta dążąca do niezależności; nie może natomiast zdobyć mojej sympatii. Mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie jej polubić, ani jej współczuć. Choć jak wspomniałam powód do współczucia można było odnaleźć - to przede wszystkim jej bezgraniczna samotność i nieumiejętność kochania. Mam wrażenie, że Coco nie tylko nie potrafiła obdarzyć szczerym uczuciem ludzi, którzy w jej życiu wiele znaczyli, ale przede wszystkim nie potrafiła kochać samej siebie. 


Cristina Sanchez Andrade buduje bardzo plastyczne i sugestywne portrety psychologiczne swoich bohaterów, w szczególności samej Coco. Dzięki temu książkę czyta się szybko, z wielkim zainteresowaniem. 

Uważam, że warto poznać bliżej postać Madame Chanel. Mimo wielu swoich wad jest niewątpliwie kobietą, która odcisnęła swoje piętno w świecie mody. Kobietą, o której się wiele mówi do dzisiejszego dnia, a o której tak naprawdę wie się bardzo niewiele. 

Moja ocena: 5/6

sobota, 22 października 2011

Grażyna Bąkiewicz, Korniszonek

Właściwie jest to książka dla dzieci, ale tak mi się spodobała, że postanowiłam napisać o niej kilka słów.

O pani Grażynie i spotkaniu autorskim pisałam we wrześniu.  Wtedy też kupiłam Korniszonka z myślą o swoich pociechach. Na spotkaniu pani Grażyna opowiadała, że pomysł książki zrodził się kiedy próbowała zachęcić do nauki swoje córeczki. Stworzyła wtedy postać chłopca, który szkołę traktował jak wieki plac i zabaw i wcale nie chciał się uczyć. Historyjki o Korniszonku opowiadała także przyjaciołom swoich córek. Ponieważ cieszyły się one powodzeniem i wszyscy słuchali ich z zainteresowaniem, postanowiła je spisać. I tak powstała ta przesympatyczna książeczka.

Bohaterem jest Korniszonek czyli Jacuś Ogórski. Osiągnąwszy wiek siedmiu lat musiał pożegnać się z beztroskim dzieciństwem i rozpocząć naukę w szkole. I tu od samego początku pojawiły się problemy. Korniszonek w żaden sposób nie mógł zrozumieć dlaczego zamiast biegać z chłopakami po podwórku i grać w piłkę musi siedzieć w domu i pisać jakieś kreski i kółeczka (czyli literki). Komu jest to potrzebne do szczęścia? Przecież nie jemu. Korniszonkowi wystarczy, że cieszy się uznaniem kolegów, ponieważ do szkoły przynosi piłkę i wymyśla coraz to nowe zabawy. A że w dzienniczku przybywa uwag? Właściwie nie przeszkadzało by mu to, ale rodzice jakoś inaczej patrzą na ten problem. Aby mieć tzw. "święty spokój" Korniszonek robi wszystko by jak najmniejszym nakładem sił zadowolić rodziców i panią w szkole. I wtedy pojawia się ktoś, kto odmieni życie Korniszonka. A jest nim ktoś bardzo, bardzo niezwykły - czarodziej, a właściwie dopiero adept sztuki czarodziejskiej, o wdzięcznym imieniu Mietek. 

Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Napisana językiem prostym, przystępnym dla małego odbiorcy, nie nuży także dorosłego. Pani Grażyna potrafi rozbawić zarówno dzieci jak i ich rodziców. Spoglądamy na świat oczami siedmiolatka, z jego perspektywy. Możemy, my dorośli, zobaczyć jak dziecko postrzega nasz system wartości, nasze decyzje, naszą ocenę rzeczywistości. To co nam wydaje się oczywiste z perspektywy siedmiolatka staje się czymś niezrozumiałym, niepotrzebnym, utrudniającym i tak już dość skomplikowane życie.

Polecam tę powieść zarówno dzieciom jak i ich rodzicom (a także tym dorosłym, którzy jeszcze nie mają dzieci, bądź ich pociech wyrosły już z tego wieku). Ja, czytając ją moim dzieciakom, bawiłam się świetnie. Choć nieraz śmialiśmy się zupełnie z czego innego miło spędziliśmy ten czas wspólnego czytania.

Moja ocena: 5+/6

wtorek, 18 października 2011

Olga Tokarczuk, Anna In w grobowcach świata

Powieść Olgi Tokarczuk Anna In w grobowcach świata to pierwszy polski tytuł w międzynarodowej serii MITY. 
Pomysł tej serii narodził się w 1999 roku w wydawnictwie Canongate Books. Polega on na reinterpretacji mitów i legend. Do udziału w tym przedsięwzięciu zostali zaproszeni wybitni autorzy z całego świata. Wydawnictwo "Znak" wraz z 33 innymi wydawnictwami na świecie podjęło się publikacji wszystkich książek powstałych w ramach tego projektu. 

Olga Tokarczuk sięgnęła po jeden z najstarszych mitów - sumeryjski mit o bogini Inannie. Inanna,  utożsamiana także z babilońską boginią Isztar, była czczona jako bogini miłości (szczególnie tej cielesnej) i wojny. Jedna z najbardziej znanych historii dotyczących tej bogini opowiada o jej zejściu do świata podziemnego Kur, którym władała jej siostra Ereszkigal. Inanna chciała rozszerzyć zakres swego panowania. Siostra jednak domyśliła się jej intencji, upokorzyła każąc oddać wszystkie atrybuty, stroje oraz ozdoby i na koniec uśmierciła. 
Inanna nie ufając siostrze zabezpieczyła się na taką okazję. Jej służka i posłanniczka, Ninszubur, miała udać się do innych bogów z prośbą o pomoc. Mimo wielu trudności oraz niechęci i obojętności niektórych bóstw Ninszubur udało się wypełnić posłannictwo. Inanna odzyskała życie, Ereszkigal obiecała wypuścić ją ze świata podziemnego, ale bogini musiała przysłać do Kur kogoś, kto by ją zastąpił. Nie wiadomo dlaczego Inanna wybrała Dumuziego, opiekuna pasterzy, który był jej kochankiem i meżem. 
Tyle mit.
Olga Tokarczuk wykorzystała go umieszczając akcję w mieście, mieście, które przypomina bardziej futurystyczne miasto przyszłości. Reinterpretując sumeryjski mit odwołała się do naszej cywilizacji, do naszej rzeczywistości. W odmalowanym przez Tokarczuk świecie możemy odnaleźć się my, ludzie XXI wieku. Możemy odnaleźć swoje lęki, frustracje, marzenia.
W tej pięknej epickiej opowieści autorka oddała głos kilku narratorom: wysłanniczce Anny In (Inanny) Ninie Szubur (Ninszubur), Netiemu - "kupie kości obciągniętych wyliniałą włóczką"* , kustoszowi w grobowcach świata i w końcu Annie Geszti (Gesztiannie) siostrze Dumuziego.
Piękny, poetycki język, swoboda operowania słowem, stworzenie magicznego świata oddającego jednocześnie naszą rzeczywistość, to niewątpliwe zalety tej powieści. 
Nie znam prozy pani Tokarczuk, nie potrafię więc ocenić czy książka ta odbiega stylem, sposobem narracji od innych jej powieści, czy jest inna czy wpisuje się w charakterystyczny nurt jej pisarstwa. 

Mnie osobiście Anna In w grobowcach świata przekonała do twórczości Olgi Tokarczuk. Wiele słyszałam o jej powieściach. O jej popularności świadczy niewątpliwie fakt, że czterokrotnie była zdobywczynią Nagrody Nike Czytelników, pięciokrotnie nominowana do tej nagrody i raz, w 2008 roku, została jej finalistką. Do tej pory dość słabo znałam twórczość współczesnych polskich pisarzy. teraz postanowiłam to nadrobić. I na swoją listę MUST  wpisuję nazwisko Tokarczuk.

Moja ocena: 5/6

czwartek, 13 października 2011

Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, Aleja samobójców

Aleja samobójców to pierwszy kryminał wspólnie napisany przez znanego powszechnie w Polsce autora kryminałów Marka Krajewskiego oraz antropologa kultury Mariusza Czubaja. 
Zawsze się zastanawiałam jak to jest napisać wspólnie książkę. Ile jest w niej z autora poczytnych kryminałów, ile z antropologa. Bo niewątpliwie łączy ona obie te dziedziny.

W pewnym  luksusowym domu seniora, o wiele mówiącej  nazwie Eden, znaleziono oskalpowane zwłoki jednego z pensjonariuszy, inwalidy jeżdżącego na wózku. W tym samym czasie zaginął inny pensjonariusz, znany i ceniony profesor ..... oczywiście antropologii kultury, którego specjalnością były rany symboliczne. Na miejscu zbrodni pojawia się nadinspektor Jarosław Pater, jednak prawie natychmiast sprawę przejmuje ABW czyli Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Mimo wyraźnego zakazu Pater postanawia na własną rękę odszukać sprawcę brutalnego morderstwa. "Pies gończy" rozpoczyna śledztwo.

Czytałam ten kryminał z mieszanymi uczuciami. Niby  ciekawie zarysowana zagadka kryminalna, śledztwo prowadzone w miarę sprawnie, jednym słowem intryga wciąga czytelnika (przeczytałam ten kryminał w jeden wieczór - co ostatnio rzadko mi się zdarza). Jednak jest pewne ale....
Niezbyt przypadł mi do gustu sposób przedstawienia prowadzących śledztwo policjantów. W moim odczuciu detektyw, śledczy, policjant jednym słowem tzw. stróż prawa powinien być człowiekiem na wskroś kryształowym, świecącym przykładem, ewentualnie, aby był bliższy czytelnikowi, może być obdarzony niewielkimi wadami i słabostkami, często wzbudzającymi naszą sympatię. Tutaj jest jednak inaczej. Policjanci potrafią być równie brutalni jak przestępcy, nie stronią od przemocy, wulgaryzmów. W ich świecie na porządku dziennym jest zawiść, złośliwość, donosicielstwo. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że nie brak wśród nich przykładów lojalności, przyjaźni i współpracy. 

Mimo wszystko rzeczywistość przedstawiona przez autorów wydała mi się zbyt przytłaczająca. Być może żyję chowając głowę w piasek i nie chcę zauważyć, że tak wygląda nasz obecny świat, ale wolę pozostać (przynajmniej jako czytelnik) w błogiej nieświadomości. "Romantyczna" wizja idealnego detektywa-dżentelmena jest mi mimo wszystko bliższa. 
Nie oznacza to, że nadinspektor Pater nie wzbudził mojej sympatii. Podobała mi się jego dbałość o poprawność językową (tak rzadko dziś spotykaną), jego umiejętność empatii ukryta pod szorstką powierzchownością, a przede wszystkim upór z jakim dążył do wykrycia zbrodniarza. 

Samo zakończenie było dla mnie zaskakujące, a pewne decyzje nadinspektora Patra (bardzo drażliwy na punkcie swego nazwiska, nie lubił gdy ktoś odmieniał je z użyciem literki "e") wręcz dziwiły (czy policjant rzeczywiście mógłby tak postąpić, czy to jest etyczne), choć w pewnym sensie spotkały się z moim zrozumieniem. Troszkę to zawile wygląda, ale nie chcę zdradzać zakończenia na wypadek gdyby ktoś jeszcze nie czytał, a miał zamiar to uczynić w przyszłości. 

Moja ocena: 3+/6

sobota, 8 października 2011

Ewa Nowak, Bardzo biała wrona

 "- A co to za bohomazy?
Wielkość liter rzeczywiście była taka, że w pierwszej chwili trudno się było domyślić, że składają się w jakieś słowa. Natalia jednak nie dała się zwieść, że to bohomazy. Poszukała początku napisu i wolno odczytała na głos:
-Bardzo, bardzo biała wrona!!! [...]
-Co za wandalizm! Świeżo malowane ściany! Z ludźmi nie dojdzie się do ładu.
-To nie wandalizm, tato.
-Nie? Więc jak to nazwiesz? Co to jest, jeśli nie wandalizm?
-To jest przemoc, tato. Przemoc psychiczna w czystej formie." *

O książkach Ewy Nowak słyszałam już od dawna i miałam ochotę sprawdzić, jak rzeczywiście pisze ta autorka. Podczas ostatniej wizyty w bibliotece zajrzałam więc także do działu dziecięco-młodzieżowego. Pierwszą książką pani Nowak, którą wzięłam w ręce była Bardzo biała wrona i to ją przyniosłam do domu. 
Zaczęłam przeglądać i ..... całkowicie pochłonęła mnie opowiadana przez autorkę historia. 

Bohaterką powieści jest Natalia Milewska. Spokojna, miła, kulturalna, wrażliwa. Wychowana w rodzinie pełnej ciepła i miłości, w atmosferze zaufania i uczciwości.
Dlatego nie jest przygotowana na to, co spotka ją w związku z Norbertem. Starszy od niej o dwa lata z pozoru jest bardzo sympatycznym chłopakiem, który poza Natalią świata nie widzi. To Norbert zainicjuje pierwsze spotkanie, to on będzie cierpliwie oplatał dziewczynę pajęczyną swego zainteresowania, aż ostatecznie zwróci ona na niego swoją uwagę. Z każdym dniem Natalia będzie się czuła bardziej związana z chłopakiem, kiedy go przy niej nie będzie jej myśli będą krążyć wokół niego. Aż Natalia stwierdzi, że kocha Norberta jak nikogo na świecie. Ale czy rzeczywiście to co czuje jest szczere? A może omotana przez Norberta, pilnowana na każdym kroku, spełnia tylko jego oczekiwania. 
Jej przyjaciele zaczynają zauważać, że z Natalią dzieje się coś niedobrego. Oni widzą, że związek z Norbertem, pozornie udany, nie przynosi dziewczynie szczęścia i uspokojenia. 
Czy Natalia także dostrzeże, że żyje w toksycznym związku, że jest ofiarą przemocy? 
Obok wątku głównego Ewa Nowak porusza w tej powieści szereg innych ważki8ch problemów. 
Pojawia się więc problem adopcji, problemów ze wzajemnym  zaakceptowaniem się członków powiększonej w ten sposób rodziny. Występuje tu też para znana z innej powieści pani Nowak Krzywe 10 - Milenka i Witek. Milenka jest przyjaciółką Natalii, jej związek z Witkiem jest bardzo udany. Jednak i oni przechodzą kryzys poznając czym jest wierność. 
Ewa Nowak pisze też o relacjach w przyjaźni, o tym czy prawdziwy przyjaciel to ten, kto nam potakuje czy może to ktoś taki,komu na nas zależy na tyle, że potrafi powiedzieć nam prawdę, nawet za cenę niezrozumienia i odrzucenia.

Dawno już wyrosłam z wieku młodzieńczego, ale wydaje mi się, że Ewa Nowak dobrze uchwyciła styl życia i  wysławiania się współczesnej młodzieży. To czy kreacje bohaterów są prawdziwe najlepiej według mnie oceniliby sami adresaci tej powieści. Mnie osobiście wydawało się, że Natalka, Milenka, Mucha, bądź co bądź uczennice pierwszej klasy liceum, są jak na swój wiek bardzo dojrzałe. Sposób w jaki oceniają sytuację, w jaki podejmują walkę o Natalię świadczy o ich mądrości i właśnie dojrzałości. Sama Natalia, gdyby nie jej zaślepienie w stosunku do Norberta, byłaby ideałem córki, siostry, przyjaciółki. Ale może taka właśnie jest dzisiejsza młodzież i jeżeli tak jest to chwała im za to.

Ewa Nowak pisze bardzo prostym i przystępnym językiem, a jednocześnie bardzo pięknym, nie stosując słów wulgarnych, nieprzyzwoitych. Ale taka powinna być książka dla młodzieży - zrozumiała i dająca pozytywny przykład. 
Myślę, że warto by po tę powieść sięgnęli także dorośli. I dla nich znajdzie się w niej materiał do przemyśleń. 
Przykładem mogą być relacje pomiędzy Natalią a jej wujkiem Marcinem. Często, nawet nie zdając sobie sprawy, dorośli potrafią sprawić przykrość dziecku, które bardzo kochają.

Ewa Nowak jest więc kolejną autorką powieści dla młodzieży, która potrafi przyciągnąć uwagę także starszego czytelnika, wzbogacić jego spojrzenie na świat, ułatwić zrozumienie młodego pokolenia. Ponieważ my starsi często zapominamy, że kiedyś też byliśmy młodzi.

Moja ocena: 5/6

* Ewa Nowak, Bardzo biała wrona, Egmont, Warszawa 2010, s. 268-269

czwartek, 6 października 2011

Joanne Harris, Świat w ziarnku piasku

Po przeczytaniu Czekolady byłam pewna, że po książki tej autorki jeszcze sięgnę. I tak się stało. Chociaż na półce stoją niedawno zakupione Rubinowe czółenka będące kontynuacją Czekolady, najpierw sięgnęłam po biblioteczny egzemplarz powieści Świat w ziarnku piasku.
Ponownie Joanne Harris zabrała mnie w wykreowany przez siebie świat na pozór realny i rzeczywisty, ale jednocześnie pełen magii.

Madeleine Prasteau, zwana przez wszystkich Mado, jest główną bohaterką a jednocześnie narratorką powieści. Urodziła się i większość swojego dzieciństwa spędziła na wyspie Le Devin u wybrzeży Wandei w osadzie zwanej Les Salants. Jednak jej matka, która pochodziła z kontynentu, nie mogąc przyzwyczaić się do wyspiarskiego życia, postanowiła opuścić wyspę i wraz z Mado udała się do Paryża. Teraz Mado, po śmierci matki, postanowiła powrócić do rodzinnej miejscowości. Nie było jej dziesięć lat. Mado cieszy się z powrotu, a jednocześnie ma pewne obawy. Zastanawia się jak przyjmie ją ojciec, który do tej pory nie odpisał na żaden z jej listów; jak przyjmą ją pozostali mieszkańcy wyspy.

Po przyjeździe Mado zauważa spore zmiany i to niestety zmiany na gorsze. Mieszkańcy Les Salants mają problemy z połowem ryb i homarów, część wioski została zalana, woda wdziera się na ląd zabierając fragmenty wybrzeża. A wszystkiemu winne są przypływy i odpływy, które zmieniły swój kierunek. 
Niepokojące jest jednak to, że mieszkańcy Les Salants nie podejmują walki o swoją wioskę. Żyją zasklepieni w  swojej tradycji i przesądach; ważniejsze są dla nich stare, zadawnione animozje niż potrzeba współdziałania. Tak więc naprawdę nic się nie zmieniło.

Mado nie miała zamiaru zostawać tu dłużej. W Paryżu zostawiła swoje małe mieszkanko i chciała tam wrócić. Teraz jednak uświadomiła sobie, że należy do społeczności Les Salants, że wyspa jest jej prawdziwym domem. Postanawia więc pomóc mieszkańcom wioski, zmusić ich do współpracy, do walki o plażę, o ziemię wciąż zabieraną przez morze. Niespodziewanie dla siebie znajduje oparcie w przybyszu, cudzoziemcu. Richard Flynn, zwany przez mieszkańców Les Salants Rougetem dla swojej rudej czupryny, jest tajemniczym mężczyzną, przybyłym z kontynentu, który szybko zjednuje sobie przychylność wyspiarskiej społeczności. 
Czy Mado i Flynnowi uda się zmienić mentalność tej tradycyjnej społeczności? Czy zwaśnione rodziny będą w stanie zapomnieć o wzajemnej niechęci i połączyć siły w walce z houssinianami? Czy Mado uda się naprawić stosunki z ojcem - małomównym, zamkniętym w sobie, rozgoryczonym, żyjącym przeszłością dziwakiem? I oczywiście czy Mado i Flynna połączy uczucie, czy będą potrafili znaleźć drogę do siebie, czy będą mogli sobie zaufać?

O tym wszystkim można przekonać się sięgając po  powieść Joanne Harris Świat w ziarnku piasku. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Autorka stworzyła barwny świat wyspiarskiej społeczności. Ukazała trudy, uciążliwości i niebezpieczeństwa życia na wyspie. Jednocześnie nie pominęła jego piękna, które tkwi w zmaganiu się z trudnościami, w pokonywaniu własnych słabości, w dążeniu do zrozumienia siebie i do realizacji swoich marzeń. 

Niewątpliwym plusem powieści są ciekawe, barwne i sugestywne postaci bohaterów. Mieszkańcy Les Salants to ludzie nietuzinkowi, skrywający wielkie tajemnice, odważni, prawi, twardo stąpający po ziemi. Matthias Guenole, jego syn Alain i wnuk Ghislain, Aristide Bastonnet i jego wnuk Xavier, Capucine, Toinette, Cloude Brismand i przede wszystkim Gros Jean - ojciec Mado - to tylko niektórzy z przewijających się na kartach powieści bohaterów. Każdy z nich jest inny, niepowtarzalny. 

Wielką sympatią darzyłam główną bohaterkę. Mado jest osobą, która łączy w sobie siłę, wolę walki, wytrwałość w dążeniu do celu, upór z wrażliwym  usposobieniem. Jest zarazem twarda i delikatna. Jest twardo stąpającą po ziemi realistką i marzącą o miłości i bliskości romantyczką. Nie poddaje się przeciwnościom, nie rezygnuje,  potrafi zapanować nad rozgoryczeniem. Jednocześnie łatwo ją zranić. 

Książkę, jak już pisałam, czyta się szybko. Akcja może nie porywa swoją wartkością, toczy się w sobie właściwym tempie, tempie życia na wyspie, gdzie czasem długi czas nic się nie dzieje, a czasem przebieg wydarzeń jest tak gwałtowny, że trudno za nim nadążyć. Autorka pobudza też naszą ciekawość utrzymując ją w pełnej gotowości, poprzez misternie skonstruowaną sieć tajemnic i niedomówień. Chcąc je rozwiązać, chcąc się czegoś dowiedzieć - pochłaniamy historię opowiedzianą przez Mado. I choć zakończenia niektórych wątków są przewidywalne, to są momenty, w których autorka potrafi nas zaskoczyć i wytrącić nasze myśli i przypuszczenia z utartych kolein.

Świat w ziarnku piasku to może nie literatura przez ogromne L, ale na pewno dobra powieść do przeczytania w wolnej chwili. Powieść, która poprawi nasze samopoczucie, która umili nam czas spędzony na plaży (myślę, że bardzo dobrze czytałoby się ją właśnie nad morzem, gdy fale obmywają nasze stopy a my zażywamy słonecznej kąpieli) lub pod kocem przy buzującym na kominku ogniu i z kubkiem parującej kawy w ręku.

Moja ocena: 5/6

Ps. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz - dlaczego książkę tą umieszczono w bibliotece na półce z fantastyką. Owszem jest w niej odrobina magii, ale ....

sobota, 1 października 2011

Wakacyjnych wspomnień czar (część trzecia)

Ostatnio mam czytelniczy zastój. Jest on w dużej mierze spowodowany "Panią Bovary", którą to zaczęłam czytać tydzień temu i nie mogę jakoś skończyć. 
Postanowiłam więc zamieścić ostatni odcinek moich wakacyjnych karkonoskich wspomnień. 
Dziś Zamek Chojnik.


Położony jest niedaleko Jeleniej Góry-Sobieszowa na szczycie góry Chojnik. Już z daleka widać bielejące wśród zieleni ruiny tego przepięknego niegdyś zamku.
Pod koniec XIII wieku śląski książę Bolesław Rogatka wzniósł na górze drewniany  dworek myśliwski, który prawdopodobnie w połowie XIV wieku został rozbudowany i zamieniony w warowny zamek przez wnuka Władysława Łokietka Bolka II Małego. Na skutek różnych perypetii zamek przeszedł w ręce króla Czech Karola Luksemburskiego. Nie na długo jednak, bo po śmierci księcia Bolka powrócił do jego żony Agnieszki Habsburskiej. Ta podarowała go w dzierżawę rycerzowi Gotsche Schoff II, który był protoplastą jednego z najznamienitszych rodów śląskich - Schaffgotschów.  Od tej pory zamek znajdował się w rękach członków tej rodziny, którzy pieczołowicie o niego dbali i zajęli się jego rozbudową. Już rycerz Gotsche Schoff II wybudował kaplicę zamkową. Potem jego następcy wzmocnili fortyfikację zamku, dobudowali wiele pomieszczeń gospodarczych, a w XVI wieku powstaje loch głodowy i 4-osobowy kamienny pręgierz. 




Zamek wielokrotnie bronił się przed najazdem nieprzyjaciół; zresztą jako jego usytuowanie na szczycie góry nie zachęcało do częstych najazdów. 
W XV wieku w okresie wojen husyckich właściciele Chojnika okryli się złą sławą raubritterów czyli rycerzy trudniących się zawodowo rozbojem na drogach. Łupili oni okoliczną ludność oraz kupców wrocławskich podróżujących do Czech. 
Ciekawa historia związana jest z Hansem Ulrykiem Schaffgotschem, który w czasie wojny trzydziestoletniej był stronnikiem cesarza i służył w wojsku Albrechta Wallensteina. Po jego zamordowaniu utracił, jako sprzymierzeniec generała, łaski cesarza - został aresztowany, a potem stracony , a zamek Chojnik okupowały wojska cesarskie. Po zakończeniu wojny w 1648 roku  powrócił do rąk rodziny Schaffgotschów, jednak z powodu zniszczeń wojennych i splądrowania pomieszczeń zamkowych, właściciele nie zamieszkali na zamku lecz w nowym pałacu  w pobliskim Sobieszowie. 






31 sierpnia 1675 roku podczas szalejącej w okolicy burzy piorun uderzył w basztę i w ciągu kilku chwil budynki zajęły się intensywnym ogniem. Po kilku godzinach po siedzibie wielkiego rodu pozostały jedynie ruiny i zgliszcza. Zamku nigdy nie odbudowano.
Jednak jego ruiny przyciągały podróżnych. Wielu turystów odwiedzało Chojnik w pisując się do księgi pamiątkowej. Pierwsze wzmianki o tej księdze pochodzą z lat 80-ych XVIII wieku. Po II wojnie światowej księga ta zaginęła. Wiadomo jednak, że został wydany tomik wierszy "Dzikie róże", w którym umieszczono wybrane wiersze zapisane przez turystów właśnie w tej księdze. 
Na początku XIX wieku powstaje u stóp wzgórza gospoda dla turystów odwiedzających ruiny, a w 1860 roku zostaje utworzone w północnej baszcie schronisko turystyczne "Na Zamku Chojnik", które działa do dziś.



Do zamku prowadzi malownicza droga w górę zbocza góry Chojnik. Można ją pokonać albo bardziej stromym zboczem, albo dużo łagodniejszą drogą, którą można do zamku dostać się nawet samochodem (oczywiście nie jest to możliwe dla turystów).
My wybraliśmy bardziej strome podejście. Droga prowadziła wśród lasu i dopiero pod koniec wspinaczki naszym oczom ukazały się otoczone zielenią ruiny zamku. Na zamkowym dziedzińcu można usiąść i posłuchać opowieści o historii zamku oraz legendy o pięknej i okrutnej Kunegundzie. 
Z dziedzińca prowadzą schody na basztę, a z niej podziwiać można piękną panoramę okolic a także pozostałości po zamkowych pomieszczeniach i dziedzińcach. 
Moi mężczyźni, zarówno ten duży jak i ten mały, mogli sprawdzić swoją celność strzelając do tarczy z kuszy. Nawet udało im się trafić w tarczę!!!!. 



Od lat 90-tych XX wieku zamek stał się siedzibą Bractwa Rycerskiego Zamku Chojnik i odbywają się tu jedne z największych w Polsce zawodów kuszniczych "O Złoty Bełt Zamku Chojnik". 
Ruiny zrobiły na nas ogromne i niezapomniane wrażenie. 

 Na zakończenie moich wspomnień jeszcze parę słów o Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Powstał on w Kowarach na terenie fabryki dywanów. Znajduje się w nim ponad czterdzieści modeli najważniejszych zabytków Dolnego Śląska wykonanych w skali 1:25. Można tam spotkać modele śląskich pałaców, zamków, świątyń, ratuszy, a także całe starówki miast dolnośląskich. Nie zabrakło też modelu Śnieżki z wybudowanym na szczycie schroniskiem oraz kaplicą św. Wawrzyńca. Można też zobaczyć jak wyglądało stare schronisko na Śnieżce. 
Miniatury stoją pod gołym niebem, na rozległych trawnikach w otoczeniu pięknej zieleni drzew i umieszczonych w wiklinowych gazonach uroczych i bajkowo kolorowych kompozycji kwiatowych. Część miniatur znajduje się w pawilonie. 


Zapomniałabym o Świątyni Wang turystycznej atrakcji Karpacza. Jest to popularna nazwa Kościoła Górskiego Naszego Zbawiciela będącego siedzibą parafii ewangelickiej.

Ta drewniana świątynia powstała na przełomie XII i XIII wieku w Norwegii jako jeden z około tysiąca kościołów klepkowych. Wybudowano ją bez użycia gwoździ, wszystkie elementy połączone są przy pomocy drewnianych złączy ciesielskich. Do XIX wieku stała ona w miejscowości Vang nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie. Kiedy okazała się zbyt mała na potrzeby miejscowych wiernych, by zdobyć fundusze na budowę nowego kościoła, postanowiono ją sprzedać. Nabywcą okazał się król pruski Fryderyk Wilhelm IV. Miała ona zostać przewieziona do berlińskiego muzeum. Kiedy jednak dotarła do Szczecina król za namową zaprzyjaźnionej z nim hrabiny Fryderyki von Ryden z Bukowca zmienił zdanie i zgodził się by świątynię zawieźć na Śląsk.  I tak Świątynia Wang stanęła w Karpaczu i stała się kościołem dla miejscowych ewangelików. Podczas prac konserwatorskich została rozbudowana. Dobudowano także murowaną dzwonnicę chroniącą Świątynię przed wiatrem znad Śnieżki. 
Niestety do wnętrza Świątyni Wang nie udało się nam wejść ponieważ było już zbyt późno. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś zawitam do Karpacza i nadrobię zaległości w zwiedzaniu. 

I tak zakończyły się moje karkonoskie wakacyjne wspomnienia. Na długo pozostaną one w mojej pamięci, a mam nadzieję jeszcze kiedyś w Karkonosze pojechać. 

Zdjęcia:

1. Wejście do ruin zamku
2,3,4. Widok ruin na zewnątrz
5,6,7. Wnętrze ruin
8,9. Widok na ruiny z baszty zamkowej
10, 11. Droga na Zamek Chojnik
12. Tarcza, do której strzelali moi panowie
13. Kolejna próba strzelecka Jasia
14. Wejście do pawilonu w Parku Miniatur
15. Miniatura zamku w Ksiażu
16. Zamek Czocha
17. Bazylika Mniejsza w Krzeszowie
18. Cerkiewka w Sokołowsku Najmniejsza miniatura w parku)
19. Mały staw i jedna z kwiatowych dekoracji.
20, 21, 22. Świątynia Wang w Karpaczu
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...