środa, 25 maja 2011

Listy

Dzisiaj pomyszkowałam trochę po książkowych blogach i natrafiłam m. in. na prowadzony przez Monotemę blog 52 tygodnie czytania. A na nim zwróciły moją uwagę właśnie listy książek, które trzeba/należy znać czyli przeczytać. Wpadły mi w oko trzy: Lista WP, Lista BBC oraz opublikowana przez Guardian. Listy wpadły mi w oko, a ja wpadłam w listy jak przysłowiowa "śliwka w kompot". 
Uwielbiam bowiem takie usystematyzowania, wytyczne rzec by można. Chyba związane jest to z faktem bycia zodiakalną panną. Może nie jestem "porządnicka" w codziennym życiu (tzn. wolę czytać książki niż np. sprzątać), ale pewna systematyczność ma dla mnie siłę przyciągającą. 
Zobaczyłam te listy i oczywiście zaraz zrodził się pomysł, by poczytać książki, które na nich się znajdują. 
Pozwolę więc sobie na ich skopiowanie na swój blog (mam cichą nadzieję, że Monotema nie będzie miała nic przeciw temu). A potem zabiorę się do czytania tego czego jeszcze nie znam. Nie obiecuję, że przeczytam wszystkie z wymienionych pozycji (np. nie zamierzam sięgać po Eneidę), ale postaram się inspirować tymi listami. Tak naprawdę sama jestem ciekawa na ile uda mi się zrealizować mój szalony pomysł. Ale przecież świat bez szaleńców byłby nudny (no... pod warunkiem, że nie są niebezpieczni). Mam jednak nadzieję, że moje szaleństwo nikomu nie zagrozi (jedynie tylko moim "czterem kątom", które nie będą tak często odkurzane, jak być powinny).

czwartek, 19 maja 2011

Wiesław Myśliwski, Nagi sad

 Nagi sad Myśliwskiego to magiczna opowieść o miłości ojca i syna. Opowieść, którą snuje syn w czasie, kiedy sam jest już u kresu swego życia. Splątane ze sobą wspomnienia z dzieciństwa i młodości ukazują świat życia wiejskiego chłopca, który dzięki nauce, jaką pobierał w mieście, wyrósł ponad społeczność wiejską. To kim był, to jakim był i to co miał zawdzięczał w dużej mierze ojcu, jego miłości i pokładanym nadziejom. Jak mówi sam bohater, ojciec go sobie wymyślił, ukształtował. A syn, który, jak pisze, zawsze będzie synem (nawet, kiedy zabraknie ojca) poddaje się woli swego ojca, stara się spełnić jego oczekiwania. Ale czuje się z tym szczęśliwy. 
Myśliwski w mistrzowski sposób ukazuje relacje łączące dwoje bliskich sobie ludzi, miłość, którą siebie nawzajem darzą, poczucie bliskości, chęć poświęcenia się dla kochanej osoby, wzajemne zrozumienie. Zarówno syn dla ojca, jak i ojciec dla syna są całym  światem. Magiczne słowa "Chciałeś czego? [...] Tylko czy jesteś." oddają najpełniej tę głębię wzajemnych uczuć ojca i syna.
Piękno i urok powieści tkwi nie tylko w treści, ale także w swoistym poetyckim języku autora. Pełna metafor, niedopowiedzeń, barw, emocji proza Myśliwskiego "wciąga" czytelnika w swój magiczny świat, otula, porusza najgłębsze struny serca wygrywając na nich sobie tylko znaną melodię, za którą chcemy podążać, którą chcemy uchwycić, przyswoić, przyjąć za swoją. 
Dla mnie powieść ta jest wielkim odkryciem. Do tej pory nie znałam książek Myśliwskiego i nawet przyznam się, że byłam do nich w pewien sposób uprzedzona. Przede wszystkim przez tematykę, wydawało mi się, że po Chłopach Reymonta (powieści, którą bardzo cenię) nikt już o wsi nie jest w stanie dobrze  pisać. Sięgnęłam jednak po Nagi sad dzięki Klubowi Czytelniczemu na blogu Czytanki Anki. I proszę! Nie spodziewałam się wiele, myślałam sobie "byle doczytać do końca", a otrzymałam rewelacyjną powieść. 
Dziś już wiem, że sięgnę po inne utwory Myśliwskiego i jeśli pisane są takim samym językiem, jest szansa, że pokocham je tak samo jak Nagi sad.

Moja ocena 6/6

Ps. A okładka jest tak samo magiczna jak cała powieść. Przepiękna!!!!!

środa, 18 maja 2011

Rocznicowo

Dziś jest 18 maja, dzień ważnych dla naszego narodu rocznic.

18 maja 1920 roku w Wadowicach przyszedł na świat Karol Wojtyła, "człowiek, który został papieżem", "papież, który został człowiekiem".



18 maja 1944 roku Polacy po długotrwałym, morderczym szturmie zdobyli Monte Cassino; dzięki temu droga na Rzym stanęła otworem.


Nie mogłam się oprzeć, żeby choć o tych wydarzeniach nie wspomnieć.

Jodi Picoult, Zagubiona przeszłość

 Już od dłuższego czasu spotykałam się na półkach księgarskich z powieściami nieznanej mi zupełnie autorki Jodi Picoult. Ponieważ zawsze było ich kilka zaintrygowało mnie to. Pomyślałam, że pewnie jest to popularna autorka, a ja nic o niej nie wiem. I kiedy w bibliotece zobaczyłam jej nazwisko na grzbiecie książki od razu zabrałam ją do domu, nawet nie patrząc na tytuł.
A teraz właśnie skończyłam czytać pierwszą powieść Picoult i wyznaję, że zrobiła na mnie spore wrażenie.
Autorka porusza szereg ciekawych problemów. Jest więc mowa o skrzętnie ukrywanej tajemnicy, o kłamstwie w imię miłości, o poszukiwaniu własnej tożsamości, o walce z nałogami, o wykorzystywaniu nieletnich, o..... można by było podać jeszcze kilka przykładów. A każda z tych spraw skłania nas do refleksji nad życiem, nad wyborami, których musimy dokonywać, nad poszukiwaniem prawdy, nad światem wartości ważnych dla każdego z nas, nad tym, co jest dobrem, a co jest złem, a czasem nad relatywizmem naszych życiowych wyborów.
Picoult umiejętnie wprowadza nas w świat swoich bohaterów, świat pełen subiektywnych odczuć, pełen emocji. Subiektywizm relacji osiąga poprzez oddanie głosu swoim bohaterom. Oto oni: Delia, Eric, Fitz, Andrew, Elise. To właśnie im pozwala Jodi Picoult przemawiać we własnym imieniu. Każdy z nich ma możliwość opowiedzenia swojej wersji historii, a opowieści te wzajemnie się przeplatają. Dzięki tej pierwszoosobowej narracji jesteśmy w stanie lepiej poznać motywy kierujące bohaterami, ich emocje, wątpliwości, zmaganie się z prawdą o sobie. Oni odkrywają przed nami nie tylko zewnętrzny świat następujących po sobie faktów, ale pozwalają zajrzeć w głąb swojej duszy i odkryć w niej to, o czym nie wiedzą nawet o sobie nawzajem.
Sami bohaterowie nie są papierowymi postaciami. Są ludźmi z krwi i kości, nietuzinkowymi postaciami, których nie możemy jednoznacznie ocenić. Jest w nich wiele dobra, ale i czasem zła, a niektórych ich decyzji nie jesteśmy w stanie do końca pojąć. Oprócz bohaterów, którzy są narratorami tej opowieści, pojawiają się inne ciekawe i barwne postaci. Dla mnie taką jest niewątpliwie Ruthann, Indianka spotkana przez Delię w Phoenix, kobieta, która potrafiła zajrzeć w głąb duszy drugiego człowieka. Picoult stworzyła także intrygującą kreację Emmy Wasserstein, pani prokurator oskarżającej jednego z głównych bohaterów powieści.
Książkę czyta się dobrze, napisana jest bardzo przystępnym językiem. Dlatego mimo, iż porusza trudne tematy, mówi o nich w sposób zrozumiały dla szerokiego grona odbiorców.
Nie żałuję czasu spędzonego nad tą powieścią. Zamierzam przeczytać także inne książki tej autorki, a być może także skusić się na ich kupno.

Moja ocena 5/6 

Teresa Torańska, Byli

Wiele lat temu, przygotowując się do egzaminu na studiach przeczytałam pierwszą swoją książkę Torańskiej Oni. Wywarła na mnie spore wrażenie. Postanowiłam wtedy, że sięgnę po inne pozycje tej autorki. I wreszcie mi się udało. 
Byli to zbiór sześciu wywiadów przeprowadzonych przez Teresę Torańską z komunistycznymi dygnitarzami z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. 
Torańska w mistrzowski sposób stara się "obnażyć" swoich rozmówców. Swoimi dociekliwymi, nieraz wręcz niewygodnymi pytaniami próbuje wydobyć na światło dzienne motywacje i kulisy działań ludzi, którzy decydowali o naszym życiu, o naszej polityce, naszej kulturze i gospodarce. 
I tak na początku mamy możliwość przeczytania rozmowy z Wojciechem Jaruzelskim, człowiekiem, który wychował się w rodzinie katolickiej, z wielkimi patriotycznymi tradycjami, i jednocześnie człowiekiem odpowiedzialnym za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego.
Kolejni rozmówcy Torańskiej to Kazimierz Kąkol (w latach siedemdziesiątych minister-kierownik Urzędu do Spraw Wyznań), Józef Tejchma  (wiceprezes Rady Ministrów, minister kultury i sztuki), Maciej Szczepański (w latach siedemdziesiątych przewodniczący Komitetu ds. Radia i Telewizji), Michał Jagiełło (zastępca kierownika Wydziału Kultury Komitetu Centralnego-tylko rok znajdował się w "tyglu" aparatu partyjnego, po ogłoszeniu stanu wojennego przeszedł do opozycji) i zamykający tę listę Jerzy Urban (w latach osiemdziesiątych rzecznik prasowy rządu).
Każdy z nich jest inny, co widoczne jest w ich reakcjach na pytania dziennikarki, w ich sposobie bycia, podejściu do tematu rozmów, w stopniu ich szczerości. 
Torańska prowadzi te rozmowy bardzo błyskotliwie, umiejętnie dociera do sedna poruszanych tematów, stara się wywołać u swoich rozmówców określone emocje. Niekiedy bywa nawet złośliwa (odrobinkę), przy czym nigdy nie przekracza granic kulturalnego zachowania, nie obraża swoich rozmówców. Chce ich tylko troszkę sprowokować, by byli szczerzy w swoich wypowiedziach.
Tak jak i rozmówcy, tak i każdy wywiad jest inny. Mnie osobiście najlepiej czytało się rozmowę z Kazimierzem Kąkolem. Już od pierwszych słów zainteresowałam się jej tematem. Bowiem pan Kąkol rozpoczyna swoje wspomnienia od stwierdzenia faktu, że przyśniło mu się, iż papieżem zostanie Wojtyła. A było to podobno w nocy z 12 na 13 października 1978 roku czyli na cztery dni przed ogłoszeniem decyzji konklawe w Rzymie. A potem już rozmowa potoczyła się wokół początków pontyfikatu Jana Pawła II, z uwzględnieniem pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w czerwcu 1979 roku. Być może temat ten tak mnie zainteresował, gdyż zbiegł się z beatyfikacją Polaka Papieża.
Nie będę charakteryzowała tematu każdej rozmowy przeprowadzonej przez Torańską. Nie jest to bowiem konieczne i właściwe. Każdy bowiem, kogo zainteresuje ta tematyka może sam sięgnąć po książkę Torańskiej. A wiadomo, ile czytelników, tyle odczuć i zdań na temat przeczytanych faktów oraz postaw rozmówców. 
Polecam gorąco tę książkę, gdyż według mnie warto zapoznać się z ludźmi, którzy tworzyli przecież nie tak dawną historią naszego kraju.
Przeczytałam jeszcze raz, to co napisałam i nie jestem z siebie zadowolona. Zamiast spójnej, ciekawie napisanej opinii o książce udało mi się stworzyć jedną z najbardziej chaotycznych i nieudolnych wypowiedzi, które ostatnimi czasy wyszły spod mego pióra, a właściwie należałoby by napisać "spod mej klawiatury". Wstyd mi za siebie! Ale mimo to nie zamierzam pisać od początku. Niech już tak zostanie.

Moja ocena 5/6 (to już chyba moja mała tradycja)

poniedziałek, 16 maja 2011

Czytadła

Dziś wracałam  piechotką z pracy (ok. 30 minut drogi), miałam wiec sporo czasu na rozmyślanie. I o czym myślałam? Oczywiście o książkach. Wczoraj przeczytałam na jednym z blogów recenzję o pewnej powieści (mniejsza o to jakiej), którą recenzent nazwał z sympatią "dobrym czytadłem". Zaczęłam się więc zastanawiać czym dla mnie jest to tzw. "czytadło" i czy ja takie czytadła czytam. Stąd zrodził się pomysł na ten post.
Zajrzałam zaraz do Słownika Języka Polskiego i przeczytałam, że czytadło to "potocznie książka, którą się łatwo, przyjemnie czyta, ale o niewielkiej wartości literackiej". W innym słowniku zaś napisano, że jest to "powieść łatwa w odbiorze, zaspakajająca potrzeby i gust mało wybrednego czytelnika".
Nasuwa się więc pytanie: co mamy czytać? - literaturę klasyczną (tzn. "dzieła literatury pochodzące z różnych okresów historycznych, które uznawane są za doskonałe" - przez kogo? rzecz jasna przez krytyków literackich ) czy właśnie popularne czytadła?
Myślę, że powinniśmy mieć czas i na klasykę i na literaturę lżejszą w odbiorze. Co nie oznacza, że klasyka musi nużyć, a jej czytanie musi sprawiać nam wiele trudności. Klasykę też można przecież pokochać.
Czym są dla mnie czytadła? Nie wyobrażam sobie mojej osobistej półki bibliotecznej bez tego typu książek. Kocham czytadła i wcale się tego nie wstydzę. Czytam przecież po to, aby się odprężyć, aby uciec od zwykłej, szaroburej rzeczywistości w krainę marzeń i fantazji. Czytam, by wraz z bohaterami przeżywać ich radości i smutki, bać się, rozwiązywać trudne zagadki kryminalne, podróżować, podziwiać przepiękne krajobrazy czy dzieła sztuki. Czego wiec szukam w książce? Wartko prowadzonej akcji, pełnej przygód, nowych wyzwań; ciekawych, barwnych bohaterów; tajemnic, które trudno jest rozwikłać; wielkiej, prawdziwej miłości, przyjaźni.... To wszystko dają mi właśnie książki. I to zarówno te, które nazwałabym czytadłami: lekkie, przyjemne, łatwe w odbiorze, jak i te, które zaliczyć można do tzw. literatury "z wyższej półki". To, po jaką książkę sięgnę,  zależy od nastroju w jakim jestem, od moich oczekiwań związanych z lekturą, a czasem po prostu od tego, co mam pod ręką.
I to nieprawda, że czytadła nie pobudzają do refleksji, nie wywołują emocji. Moim zdaniem właśnie po to są.  Często poruszają ważne dla nas problemy, mówią o sprawach trudnych prostym, zrozumiałym i łatwym w odbiorze językiem. Dzięki temu przemawiają do większego grona czytelników, bo chętniej sięgamy po popularne czytadła niż po wielkie dzieła klasyki. Dlaczego? Nie zawsze dlatego, że tych drugich nie doceniamy, czy nie rozumiemy. Ja często wolę sięgnąć po sensację, kryminał, popularną powieść obyczajową czy nawet romans, szczególnie wtedy, gdy w lekturze szukam wytchnienia, gdy po porostu potrzebuję tzw. rozrywki. Czasem po prostu jestem zbyt zmęczona, by wgłębiać się w piękny, lecz trudny język niektórych pisarzy przez krytyków uznawanych za klasycznych, doskonałych, wielkich. Co nie oznacza, że w sprzyjających okolicznościach nie będę zachwycała się właśnie ich dziełami.
O gustach się nie dyskutuje. Każdy czyta to, co mu się podoba. A w podejściu do literatury, tak jak i w życiu, ważna jest szczerość. Jeżeli nie podoba mi się Lalka Prusa, czy Ulisses Joyce'a, to po prostu tego nie czytam. A jeśli większą przyjemność sprawia mi saga Zmierzch czy romanse Barbary Cartland, to po nie właśnie sięgam. I o to według mnie w czytaniu chodzi (oczywiście w tym czytaniu dla przyjemności, nie mówię tu np. o książkach, które musimy przeczytać np. z racji swojego zawodu). Czytam, bo sprawia mi to radość, czytam to, co lubię, co mnie interesuje, co wywołuje we mnie dreszczyk podniecenia i emocji.
I jeżeli to są czytadła, to czytam właśnie CZYTADŁA.

sobota, 14 maja 2011

Sigrid Undset, Krzak gorejący


 
Długo się zabierałam do napisania o tej powieści norweskiej laureatki Nagrody Nobla. A teraz jak usiadłam do tego posta, to tak naprawdę nie wiem co napisać. 
Powieść Sigrid Undset wywołała we mnie silne emocje. Do jej przeczytania zachęcił mnie tytuł, który od razu skojarzył mi się z biblijnym Mojżeszem, oraz krótka informacja na okładce. Miałam co do tej książki pewne oczekiwania i muszę powiedzieć, że się nie zawiodłam. 
Główny bohater, Paul Selmer, jest człowiekiem sukcesu, ma dobrze prosperującą firmę, żonę i dwoje dzieci. Wydawałoby się, że niczego do szczęścia mu już nie trzeba. A jednak..... Odczuwa on pewną pustkę wewnętrzną, czegoś mu w życiu brak. Sens odnajduje w wierze katolickiej. Najpierw długo studiuje Biblię pod okiem katolickiego księdza, potem przyjmuje chrzest i pozostałe sakramenty święte. Od tej pory jego życie ulega zmianie. Fakt przejścia na katolicyzm zmienia spojrzenie Paula na rodzinę, pracę, znajomych, obcych ludzi, a także sprawia, że rodzina i znajomi zaczynają inaczej patrzeć na bohatera.
Krzak gorejący jest wnikliwym studium człowieka, który zmienia wiarę i stara się potem jak najlepiej żyć tą nową wiarą, poznawać jej tajniki, jej przykazania, a potem stosować je w swoim własnym życiu. Zastanawiałam się skąd Undset tak dokładnie i drobiazgowo potrafiła oddać myśli i odczucia bohatera i odpowiedź odnalazłam w jej życiorysie. Sama pisarka bowiem przeszła na katolicyzm, więc z autopsji znała te różnorodne odczucia, wrażenia i wątpliwości towarzyszące tym, którzy jako dojrzali ludzie, w pełni świadomie, zmieniają swoją wiarę. 
Powieść napisana jest bardzo zajmująco choć nie spotkamy w niej zawrotnego tempa akcji (jak np w powieściach sensacyjnych czy przygodowych). Raczej biegnie ona dość powoli ;nic się ważnego nie dzieje , zwykła codzienność, można rzec "wieje nudą"; a raptem coś się wydarzy i tempo naszego życia nagle wzrasta. 
Początkowo wydawało mi się, że losy bohatera potoczą się przewidywalnie i muszę przyznać, że kilkakrotnie pisarka zaskoczyła mnie niespodziewanymi zwrotami akcji. Prowadziła swojego bohatera drogami, które nie były utartymi szlakami, a często dążyły do zupełnie nieoczekiwanych rozwiązań czy decyzji podejmowanych przez Paula.
Sporo miejsca w powieści zajmują rozważania bohatera, bądź jego rozmowy z bliskimi, dotyczące kwestii wiary i podejścia do życia. I niestety chwilami refleksje te były według mnie zbyt długie i rozwlekłe. Często "łapałam" się na tym, że traciłam zupełnie sens wypowiedzi nie mogąc za nią podążyć z powodu znużenia wywołanego właśnie jej długością , a czasem i zawiłością. Ale to, według mnie, jedyna poważna wada tej powieści.
Jest to i zarazem nie jest to powieść dla każdego. Mam wrażenie, że czytelnika nie obeznanego z wiarą katolicką może ona znużyć, a nawet i zirytować. (Zastrzegam, że jest to moje osobiste odczucie i nikogo nie chciałabym nim urazić - nie mam takiej intencji. Mogę się przecież mylić.) Mimo to polecam tę powieść, także ze względu na piękny styl autorki, ciekawe rozważania na temat życia i wartości, które są dla nas najważniejsze. 
Nie znałam do tej pory twórczości Sigrid Undset i kojarzyło mi się jej nazwisko wyłącznie z powieścią historyczną Krystyna, córka Lavransa. Nie żałuję czasu spędzonego nad lekturą, a być może kiedyś przeczytam i inne powieści norweskiej pisarki.

Moja ocena 5/6 (to ze względu na te trochę przydługie rozważania)

Eliza Orzeszkowa, Gloria victis

Gloria victis..... chwała zwyciężonym!
Rzeczywiście tytuł tej noweli Orzeszkowej najlepiej oddaje przesłanie utworu. Króciutka nowelka, ale napisana z wielką wirtuozerią. Ten sam piękny styl autorki, który widzimy na kartach pisanego w tym samym mniej więcej czasie Nad Niemnem. Tylko mniej , co prawda pięknych, ale chwilami przydługich opisów przyrody. Ale i w tym utworze natura odgrywa znaczącą rolę: jest jednocześnie świadkiem jak i narratorem rozgrywających się wydarzeń. 
Akcja noweli toczy się w czasie powstania styczniowego i rozwija się wokół losów trzech głównych postaci: Romualda Traugutta (późniejszego dyktatora powstania ), Jagmina oraz Marysia Tarłowskiego.
Nie będę tu odwoływać się więcej do treści utworu (opinia nie może przecież rozmiarem przerosnąć dzieła autorki). Wiadomo, jak powstanie, to musi być i bitwa i odwaga i poświęcenie i może nawet śmierć. 
Mnie zauroczył w tym krótkim utworze  poetycki język Orzeszkowej, jednocześnie soczysty, barwny i konkretny. Nie ma tu niepotrzebnych słów. Szczególnie zachwycił mnie opis bitwy, a może  - potyczki, pomiędzy powstańcami a Rosjanami, których nazywa pisarka  "szarą masą". 
A najbardziej wzruszający obraz - mały krzyżyk u stóp "wielkiego pagórka usypanego ręką ludzką".
Jednym słowem Gloria victis to prawdziwa perełka wśród małych utworów prozatorskich.

Moja ocena 5/6

Na zakończenie postu pragnę podzielić się swoimi nowymi zdobyczami. Wczoraj odebrałam paczkę, a w niej:

Wymieniam od góry:
1. Wojciech Tochman, Bóg zapłać (to na wyzwanie Reporterskim okiem)
2. Maureen Jennings, Pod gwiazdami smoka (zachęciła mnie do tego retro kryminału recenzja na którymś z blogów; co prawda chciałam wydaną u nas jako pierwszą Ostatnią noc jej życia, ale nie było więc zadowoliłam się ta pozycją; myślę, że się nie zawiodę, a kolejność w tym wypadku chyba nie jest taka bardzo ważna)
3. Katarzyna Michalak, Lato w Jagódce (nabytek też po recenzji na którymś z blogów - tyle ich przeglądam, że nie zawsze pamiętam o czym gdzie czytałam - przepraszam, może jednak powinnam)
4. Dorota Sumińska, Świat według psa (o tej książce marzyłam już od dawna i wreszcie stoi na mojej półce)
5. Dorota Sumińska, Autobiografia na czterech łapach (też bardzo chcę przeczytać, ale ten egzemplarz niestety pożyczony; już czeka w kolejce do przeczytania).

Pomału "ginę" już w tych książkach, ale to przyjemne uczucie. Szkoda tylko, że tak mało czasu na czytanie. Muszę chyba mniej spędzać go przy komputerze. Blogowanie wciąga jak narkotyk. Niestety - a może stety?

czwartek, 12 maja 2011

Recenzyjnie: osobiste rozważania Balbiny

Od niedawna prowadzę swojego bloga i od niedawna również podczytuję inne blogi książkowe. Ostatnio na jednym z nich natknęłam się na długą i ciekawą dyskusję na temat recenzji pisanych na zamówienie redakcji. Ponieważ toczyła się ona jakiś czas temu uznałam, że dołączenie się do niej w tej chwili będzie już spóźnione. Pomyślałam sobie "I tak właściwie wszystko już zostało napisane".
Jednak temat ten nie dawał mi spokoju. Postanowiłam więc napisać kilka refleksji na swoim blogu.

Po pierwsze przyznaję, że dopiero niedawno dowiedziałam się o tym, że wydawnictwa wysyłają darmowe książki współpracującym z nimi osobom w zamian za recenzję. Do tej pory myślałam, ze recenzje pisane są przez tzw. "fachowców" zatrudnionych przez daną redakcję. 
Muszę przyznać, że ten sposób promocji książek bardzo mi się podoba. Taka książka trafia bowiem do rąk "przeciętnego" (nie mam na myśli niczego złego używając słowa "przeciętny", bo myślę, że do końca to ten, kto recenzuje taki przeciętny wcale nie jest) czytelnika i według mnie jego spojrzenie na daną pozycję może być świeższe i "nieskażone" zbytnią "fachowością". Taka recenzja czy opinia o książce może prędzej trafić w gusta czytelnicze innych osób. Łatwiej jest nam ją przyswoić i łatwiej podjąć decyzję: czytać - nie czytać.
Spotkałam się z zarzutami wobec takich recenzji, że są stronnicze, "wazeliniarskie" i do końca nie mogę się z tym zgodzić. Oczywiście obiektywizm recenzji zależy od uczciwości recenzenta, ale dlaczego z góry zakładać, że takie osoby piszą zbyt pochlebne opinie, by zadowolić redakcję i otrzymać kolejną darmową pozycję do recenzji. Myślę, że większość tych opinii jest w miarę szczera. Wydaje mi się, że wydawnictwa proponując komuś współpracę najpierw zapoznają się z wcześniejszymi recenzjami danej osoby pisanymi na blogach czy różnych portalach poświęconych książkom (z tego co pisano w tej dyskusji zrozumiałam, ze właśnie tak zapraszani są do współpracy czytelnicy). I wtedy mogą się też zorientować w tematyce ulubionych przez daną osobę książek. I takie lub podobne pozycje dostają te osoby do recenzji. Więc dlaczego mają się im w większości przypadków nie podobać? I stąd opinie zazwyczaj są pochlebne.  Oczywiście to jest tylko moje odczucie, które pojawiło się po przeczytaniu sporej liczby takich recenzji na blogach oraz na portalu LC (zazwyczaj recenzenci piszą o tym, że jest to książką, którą otrzymali od takiego, a takiego wydawnictwa; zresztą chyba nawet muszą o tym napisać).
Padł też zarzut dotyczący poziomu niektórych recenzji, a dokładnie, że pisane są na poziomie gimnazjalnym. I to może jest w niektórych przypadkach prawdą. Ale kiedy dotrzemy do krótkich informacji o osobie piszącej opinię, okazuje się, że jest to właśnie uczeń (najczęściej uczennica - tak się składa, że większość recenzji piszą kobiety)gimnazjum. Nie możemy więc oczekiwać recenzji na poziomie zawodowych krytyków literackich. Rozumiem jednak także oburzenie osób krytykujących takie recenzje. Ja patrzę jednak na to w ten sposób: najczęściej tacy młodzi czytelnicy recenzują powieści dla młodzieży, nierzadko z modnego i czytanego dziś przez młodzież nurtu  fantasy. I według mnie to dobrze, bo spojrzą oni na taką książkę właśnie z pozycji odbiorcy, do którego dana powieść jest adresowana. A kto może najlepiej powiedzieć czy taka książka spodoba się młodemu czytelnikowi jak nie oni właśnie. Nie neguję w tym miejscu potrzeby bardziej fachowej krytyki i takie spojrzenie jest bowiem potrzebne. Z doświadczenia jednak widać, że ocena fachowców nieraz odbiega znacznie od zainteresowań młodzieży. Podam pierwszy przykład jaki przychodzi mi do głowy; Paulo Coelho - oficjalnie uważa się, że jego książki nie są na wysokim poziomie artystycznym i nie wnoszą nic wielkiego do naszego światopoglądu (spotkałam się także z opinią jednego z krytyków-wykładowców, że są bardzo płytkie), a przecież młodzież zaczytuje się jego powieściami. Parę dni temu spotkałam w bibliotece znajomą siedemnastolatkę - oddawała  Jedenaście minut  Coelho. Spytałam jak się jej podobała książka. Odpowiedziała, że bardzo, jak zresztą wszystkie jego powieści, które czytała. To jeden z wielu przykładów,  a pewnie są i inne.
Mnie osobiście bardzo cieszy fakt, że młodzi ludzie czytają i to czytają dużo, i że chcą swoimi refleksjami z lektury podzielić się z innymi. A że nieraz czytają powieści, które bardziej wyrobionemu czytelnikowi wydają się puste, nic nie wnoszące, nawet infantylne, odbiegające od rzeczywistości. Według mnie to nie szkodzi. Mam bowiem zawsze nadzieję, że taki młody człowiek tak bardzo wciągnie się w świat książek, iż potem zacznie sięgać po bardziej wartościowe pozycje. A jeżeli  na samym początku doświadczeń czytelniczych zacznie się nudzić z bardzo mądrą (i to rzeczywiście mądrą i wartościową) książką, szybko zniechęci się do lektury i w ogóle nic nie będzie czytał. Zastrzegam się, że jest to wyłącznie moje zdanie i można się z nim nie zgodzić i polemizować. 
Uff!!!! Ale się rozpisałam. 
Konkludując: uważam taką akcję wydawnictw za potrzebną. Jest to na pewno świetna promocja, ale przecież o to w dzisiejszym świecie chodzi. Kto nie umie się promować ten przegrywa. Byle robić to uczciwie i nie krzywdzić innych, czy nie dyskredytować konkurencji. Przypomniał mi się jeszcze jeden zarzut. Mianowicie, że recenzje jednej książki ukazują się w wielu miejscach w tym samym mniej więcej czasie. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że jest to związane z polityką wydawnictw, ale przecież maja do tego prawo.

piątek, 6 maja 2011

Notre Dame de Paris

Ostatnio dzięki Guciamal zaczęłam słuchać utworów z musicalu Notre Dame de Paris. Najczęściej oczywiście cudownej Belle.

   
Ale podobają mi się także inne piosenki np. Vivre

     

Czy równie piękna i nastrojowa - Lune.




Gaston Leroux, Upiór Opery


Dawno już nie pochłonęłam tak szybko czytanej przez siebie książki. Co prawda liczy sobie ona tylko 210 stron, ale nie mogłam się od niej oderwać. 
Oczywiście pragnęłam ją przeczytać przede wszystkim z powodu filmu zrealizowanego na podstawie musicalu Andrew Lloyda Webbera. Od początku zdawałam sobie sprawę, że zarówno musical jak i film nie są wiernym odtworzeniem powieści Gastona Leroux'a, dlatego nie czytałam książki z zamiarem porównania, a jedynie poznania pierwowzoru.

I nie zawiodłam się. Powieść Leroux'a od samego początku trzyma w napięciu. Jest przesyconą tajemnicą i  magią opowieścią o wielkiej miłości i poświęceniu. Autor buduje fabułę wokół pięknej i utalentowanej Krystyny Daae. Dziewczyna posiada wielki talent muzyczny, jest obdarzona niesamowitym głosem. Jednak po śmierci ojca,nie jest w stanie wykorzystać maksymalnie swych możliwości, popada w apatię. I nagle pojawia się niespodziewanie na scenie Opery, by oczarować swoim śpiewem dość wybredną publiczność. Co sprawiło, że młoda śpiewaczka w ciągu jednego wieczora podbija serca publiczności, a potem znika? I tu na kartach powieści pojawia się tajemnicza postać, dzięki której właśnie akcja nabiera charakteru niesamowitości, magii i iluzji. Kim jest? Aniołem Muzyki? Głosem? Czy może Upiorem Opery?
Leroux znakomicie buduje portret psychologiczny mężczyzny ukrywającego się przed światem z powodu swej brzydoty, rozgoryczonego życiem, nie potrafiącego do końca odróżnić dobra od zła. Jednocześnie mężczyzny zakochanego, który dla swej miłości jest w stanie zrobić wszystko; nawet zabić.Świadomy swej potwornej brzydoty  ukrywa swą twarz przed Krystyną licząc, że dziewczyna pokocha go dla jego wspaniałego głosu. Bo właśnie muzyka jest treścią życia przebywającego w podziemiach Opery Eryka. To poprzez muzykę wyraża swą osobowość, poprzez muzykę odkrywa swą duszę przed ukochaną. To dzięki muzyce jest w stanie zbliżyć się do niej. 
Eryk nie jest postacią jednoznaczną. Można go podziwiać, kochać go, współczuć mu i jednocześnie bać się jego nieokiełznanej natury, a nawet czuć do niego odrazę. To właśnie dzięki niemu powieść jest tak porywająca i nieprzewidywalna. Tak zresztą jak jej zakończenie. 
Pozostali bohaterowie powieści Leroux'a nie budzą już we mnie takich emocji. Są bardziej przewidywalni. Nie dziwiło mnie, ani nie zaskakiwało zachowanie ani Krystyny, ani zakochanego w niej z wzajemnością Raoula, wicehrabiego de Chagny.
Oprócz głównych bohaterów autor przedstawia też galerię postaci drugoplanowych, z których według mnie na uwagę zasługują obaj nowi dyrektorzy Opery, wprowadzający miejscami swoim zachowaniem  elementy humorystyczne, a także tajemnicza postać Persa, człowieka, którego wiele wiąże z ukrywającym się w Operze Upiorem.
Upiór Opery nie jest typową historią romantycznej, ckliwej miłości. Jest to powieść przesycona emocjami, które z wielką siłą targają bohaterami, a przede wszystkim tytułowym Upiorem. Jest to też powieść stawiająca czytelnikowi pytania. Czy miłość może tłumaczyć okrucieństwo? Czy miłość może zniewalać drugiego człowieka? Czy można miłość pomylić z litością? Czy w imię miłości można zapomnieć o podstawowych prawach drugiego człowieka? Czy prawdziwa miłość może być egoistyczna, czy musi się poświęcić?
Czytając powieść Gastona Leroux'a nie zawsze musimy dać odpowiedź na wszystkie pytania. Ale one w nas pozostaną. 
I tylko w jednym wypadku mam żal do autora: że napisał tak wciągającą  powieść, którą czyta się błyskawicznie i przez to zbyt krótko dane mi było obcować z jej bohaterami.

Ale przecież po przeczytaniu tej powieści można obejrzeć film, czy posłuchać przepięknej muzyki Andrew Lloyda Webbera i jeszcze raz odbyć podróż do Paryża początku XX wieku, jeszcze raz przyjrzeć się wielkiej miłości nieszczęśliwego Eryka do pięknej i utalentowanej Krystyny Daae.

Moja ocena 6/6 (może z małymi wątpliwościami; gdybym stawiała połówki dałabym 5,5/6)

czwartek, 5 maja 2011

David Baldacci, Kolekcjonerzy tajemnic


I znów sięgnęłam po sensację. Ostatnio często mi się to zdarza. Tym razem była to trzecia już z kolei czytana przeze mnie powieść Davida Baldacci'ego -  Kolekcjonerzy tajemnic.
Ponownie spotykamy się z sympatycznymi i dość ekscentrycznymi członkami Klubu Wielbłądów: Oliverem Stonem i trójką jego przyjaciół. Zostają oni wplątani w tajemnicze wydarzenia związane z dwoma morderstwami, z których jedno, mające miejsce w Bibliotece Kongresu (miejscu pracy Caleba Shaw'a), początkowo wcale na morderstwo nie wygląda.
Jednak zanim czytelnik będzie mógł skoncentrować się na losach czwórki przyjaciół, zostaje przeniesiony w zupełnie inne miejsce i spotyka nowych bohaterów, którzy na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z członkami klubu. Poznajemy więc Annabelle Conroy, piękną, tajemniczą i uzdolnioną oszustkę, która postanawia zemścić się na człowieku, który .... (nie będę jednak zdradzać przebiegu akcji).
Dopiero mniej więcej w połowie powieści, w wyniku dziwnych splotów okoliczności, krzyżują się drogi Annabelli i członków Klubu Wielbłądów. 
Od tego momentu akcja nabiera tempa, stając się ciekawszą i trzymającą czytelnika w napięciu. Teraz trudno oderwać się od książki. Pojawiają się kolejne komplikacje, a nasi bohaterowie nie mogą ustrzec się od błędów. Zdarzają się chwile, że błądzą w ciemnościach nie mogąc trafić na właściwy trop. Jednak jak zawsze sprawiedliwość zwycięża, a źli zostają ukarani.
Powieść czyta się dobrze. Jest napisana lekkim, przystępnym dla każdego stylem. Akcja jest prowadzona sprawnie, toczy się wartko, czasami autor zaskakuje nas niespodziewanymi jej zwrotami, chociaż czytelnik od samego początku zna tych "złych" i domyśla się końca. 
Dużym plusem powieści są dla mnie bohaterowie czyli przede wszystkim członkowie Klubu Wielbłądów oraz wzbudzająca od samego początku sympatię - Annabelle Conroy. To właśnie jej postać nadaje powieści pewnego smaczku i pikanterii. Swoją tajemniczością i pomysłowością nie odbiega ona znacznie od Olivera i jego przyjaciół. Szczególnie dużo wspólnego łączy ją właśnie z Oliverem.
Jednym słowem jest to dobra powieść sensacyjna, lecz według mnie troszkę słabsza niż czytane przeze mnie wcześniej trillery: Klub Wielbłądów czy Krytyczny moment.

Moja ocena 4/6

środa, 4 maja 2011

Moje myszkowanie

Pod koniec kwietnia udało mi się wreszcie wybrać na książkowe polowania. Muszę się przyznać, że uwielbiam myszkować po półkach księgarskich, a ostatnio także antykwarycznych. I chociaż od czasu do czasu kupuję książki w księgarniach internetowych, to nic nie może mi zastąpić przyjemności rzeczywistych zakupów w księgarniach i antykwariatach. 
Może to jest swego rodzaju dziwactwo, ale nic na to nie poradzę. Kocham bezpośredni kontakt z książką. Uwielbiam ten dreszczyk podniecenia, który czuję, gdy biorę do ręki kolejną pozycję, z tych wszystkich pyszniących się na półkach. Sam dotyk książki, możliwość zagłębienia się w jej wnętrzu, a nie tylko poprzestanie na krótkiej notce dostępnej na ostatniej stronie okładki, budzi we mnie różnorakie emocje. Oczywiście, ten osobisty kontakt z książką z jednej strony ułatwia, a z drugiej utrudnia wybór. Ułatwia, bo nieraz przeczytanie nawet króciutkiego fragmentu może zadecydować o tym, czy warto po tę pozycję sięgnąć. Utrudnia, bo książka, którą miałam w ręku staje się mi bliska i bardzo chciałabym ja mieć w swojej bibliotece. Woła wręcz do mnie "Kup mnie!". I wtedy im więcej książek przejrzę, tym ich selekcja jest trudniejsza. Nawet kiedy idę z konkretną listą zakupów zawsze wpadnie mi w oko coś innego i wtedy naprawdę trudno się oprzeć, by i tej książki nie kupić. A w antykwariatach jest jeszcze trudniej, gdyż tam to już naprawdę nie wiadomo na co można natrafić.
Ostatnio stwierdziłam, że kupuję za dużo i nie mam czasu na przeczytanie tego co kupiłam (pożyczam też książki z biblioteki, a także od znajomych i te mają przecież pierwszeństwo). Jednak przyjemność kupowania i posiadania książek jest tak wielka, że nie mogę się jej oprzeć. Pocieszam się tylko tym, że jeżeli już coś mam na własność, to na pewno kiedyś przeczytam. 
Dochodząc do takiego wniosku i akceptując swoją słabość wybrałam się do księgarni Matras (bo były tam zniżki na niektóre książki - do końca kwietnia) oraz do antykwariatu (bo może będzie coś ciekawego i niedrogo). 
A oto moje zdobycze. Zacznę od antykwariatu.

Wybór był trudny, bo wiele książek miałam na swojej liście "Muszę mieć" i akurat wiele z nich było dostępnych. Zdecydowałam się na te cztery. Wymieniam począwszy od góry:

1. Gaston Leroux, Upiór Opery (dawno już chciałam to przeczytać i porównać z filmem)
2. Catleen Schine, Trzy kobiety z Westport (skusiłam się, bo reklamowana jest ta książka jako współczesna wersja Rozważnej i romantycznej Jane Austen, której twórczość bardzo lubię. więc jestem ciekawa współczesnego odpowiednika)
3. Leonie Swann, Triumf owiec (zamierzam przeczytać w ramach wyzwania część pierwszą, więc skorzystałam z okazji zakupu po znacznie niższej cenie części drugiej)
4. Fannie Flagg, Witaj na świecie, maleńka (pokochałam Zielone smażone pomidory i myślę, że tę powieść też pokocham)

Potem udałam się do księgarni Matras i również miałam trudności z wyborem. Oto co kupiłam:

Zaczynam od góry:

1. Paweł Zuchniewicz, Cuda Jana Pawła II (była w tańszej cenie przy zakupie za określoną kwotę, więc się skusiłam, tym bardziej, że pozycja na czasie i warto ją mieć na półce)
2. Carol Drinkwater, Oliwkowa farma (skusiłam się mimo, że wcześniej nic o niej nie słyszałam, ale lubię takie rodzinne opowieści mające ciąg dalszy; widziałam już dwa kolejne tomy, ale najpierw przeczytam pierwszy)
3. Leonie Swann, Sprawiedliwość owiec (nie mogłam się oprzeć, szczególnie, że miałam już w torbie część drugą)

Sporo tego się zebrało. Ale jak na razie czytam pożyczone. Dzień wcześniej byłam w bibliotece i pomimo tego, że obiecałam sobie tylko oddać i przedłużyć książki, a niczego nie wypożyczać, do domu przyniosłam:

Tradycyjnie od góry:

1. Stefanie Zweig, Księżniczka Sissi (pomyślałam o wyzwaniu i w ogóle lubię książki o zwierzętach)
2. Stefan Zweig, Niecierpliwość serca (nie mogłam się oprzeć; czytałam to dawno, dawno temu; bardzo mi się spodobała; przypomniał mi o niej portal LC; na pewno kupię, ale na razie przeczytam pożyczoną)
3. Jodi Picoult, Zagubiona przeszłość (już dawno chciałam przeczytać coś tej autorki, stała na półce, więc wzięłam; przeczytam)

Teraz więc kończę ten przydługi post i powracam do czytania Kolekcjonerów wspomnień Baldacci'ego (też z biblioteki).


poniedziałek, 2 maja 2011

Cecelia Ahern, P.S. Kocham Cię


Już od dłuższego czasu miałam zamiar przeczytać tę książkę. Zachęcił mnie do tego film, który obejrzałam już jakiś czas temu. Wtedy nawet nie zorientowałam się, że jest to ekranizacja powieści. Poszłam do kina zwabiona recenzjami oraz faktem, że występuje w nim mój ulubiony Gerard Butler.Film mi się spodobał, więc kiedy dopatrzyłam się książki wiedziałam, że muszę ją przeczytać. I udało się!

Zwykle nie lubię najpierw oglądać ekranizacji, a potem czytać książki.  W tym jednak wypadku nie robiło to znacznej różnicy ponieważ film i powieść pani Ahern to dwa różne światy. Czytając książkę i porównując ją z filmem, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że są to dwie historie na ten sam temat: ułożenia sobie życia po śmierci bliskiej, a nawet bardzo bliskiej osoby. Tak było na początku lektury, bo potem całkowicie zatopiłam się w świecie bohaterów powieści zapominając o ich filmowych perypetiach. (Tylko czytając o Gerrym miałam przed oczami odtwarzającego jego postać  w filmie Butlera).
Już od samego początku Cecelia Ahern zaskakuje nas nietypowym zwrotem akcji - śmiercią głównego bohatera. Zaczynamy więc poznawać historię miłości Holly i Gerry'ego od końca. Widzimy zapłakaną, uciekającą od ludzi, otaczająca się rzeczami zmarłego męża młodą kobietę. Nic nie jest w stanie wyrwać jej z apatii w jaką popadła po stracie ukochanego. A jednak coś sprawia, że Holly opuszcza bezpieczne schronienie w czterech ścianach swojego domu i postanawia wrócić do świata, który jest już jednak inny bez ukochanego męża i przyjaciela. To "coś" to listy pisane przez Gerry'ego przed śmiercią, w tajemnicy przed wszystkimi - przed Holly, ich przyjaciółmi i rodziną. Holly odbiera od matki dużą kopertę a w niej dziesięć listów, które ma otwierać systematycznie co miesiąc - od marca do grudnia. Listy te sprawiają, że może ona znów poczuć obecność zmarłego męża. Gerry prowadzi ją za rękę przez trudne dni  bólu i cierpienia, samotności i tęsknoty, uczy ją jak ma żyć bez niego, bez jego wsparcia i miłości. Zagłębiając się w powieść Ahern widzimy jak szczęśliwym małżeństwem byli Holly i Gerry, jak wiele ich łączyło, jak wielka miłość i przyjaźń była ich udziałem. Dlatego tym lepiej rozumiemy wielki smutek i zagubienie bohaterki i jednocześnie tym bardziej jest nam jej żal. Widzimy jak starta bliskiej osoby zmienia całkowicie spojrzenie na życie. Holly zaczyna rozumieć co tak naprawdę ma w życiu znaczenie. Uczy się też odpowiedzialności i podejmowania własnych decyzji. Pomagają jej w tym pełne otuchy, ciepła, miłości i wiary w nią, listy Gerry'ego, ale także jej rodzina i przyjaciele (także ci nowo poznani- tacy jak Daniel czy Chris). I w tej powieści irlandzkiej pisarki sprawdziło się nasze polskie porzekadło, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. O tym na własnej skórze przekonała się Holly, kiedy okazało się, że w swoim smutku i cierpieniu może liczyć tylko na garstkę najwierniejszych przyjaciół: Sharon, Denise i Johna. Ale przecież nie liczy się ilość tylko jakość. A ta trójka okazała się naprawdę wspaniała. Myślę, że każdy z nas chciałby mieć w trudnych chwilach takich właśnie przyjaciół.
Powieść Cecelii Ahern jest nam bliska, gdyż w piękny a zarazem prosty sposób porusza trudne problemy pogodzenia się z utratą bliskiej osoby. Autorka swobodnie operuje słowem i bardzo konkretnie, a zarazem klarownie i jasno, przekazuje nam emocje i uczucia bohaterki. Jest tu typowa dla osób zmagających się z bólem po stracie kochanej osoby  huśtawka emocjonalna - przechodzenie od smutku i przygnębienia do odczucia spokoju a nawet radości i zadowolenia. Mimo świadomości straty Holly potrafi odnaleźć przyjemność i zadowolenie z tego co robi: z nowej pracy, którą pokochała, z wakacji spędzonych z przyjaciółkami, ze spotkań z Danielem, którego traktuje jak przyjaciela, i w towarzystwie  którego staje się spokojna i odprężona. 
Nie należy zapominać też o rodzinie Holly, trochę ekscentrycznej, ale jednak bardzo pomocnej i kochającej. 
Także sama bohaterka staje się poprzez cierpienie bardziej otwarta na problemy innych. Jej ból uwrażliwia ją na ból i cierpienie drugiej osoby. Dzięki tej empatii jest w stanie pomóc swojemu bratu Richardowi, czy poznanej w pracy Alice. 
I mimo tego, że czasem egoizm bierze górę, to jednak Holly  potrafi cieszyć się  szczęściem swoich przyjaciół. A to jest naprawdę trudne.
Powieść Cecelii Ahern pomimo trudnego tematu niesie pozytywne przesłanie. Jest w niej miejsce zarówno na łzy wzruszenia, kiedy towarzyszymy Holly w jej smutku, jak i na śmiech, bo w powieści nie brak i humorystycznych scenek. Ale przecież takie jest nasze życie. Radość przeplata się w nim ze smutkiem i cierpieniem, a my musimy nauczyć się z tym żyć. Tak jak Holly.
Powieść czyta się przyjemnie, styl Ahern jest przystępny dla każdego. Ci czytelnicy, którzy szukają wysublimowanego słownictwa i bardziej wzniosłego stylu, zmuszającego do intelektualnego wysiłku muszą sięgnąć po inną lekturę. Ale nawet tym bardziej wymagającym przyda się czasem trochę odpoczynku i myślę, że i oni nie zawiodą się na tej powieści. (Pod warunkiem, że nie będą mieć zbyt wygórowanych oczekiwań). Mimo, że film odbiega od pierwowzoru, a nawet powiedziałabym, że go spłyca, warto według mnie zarówno przeczytać książkę jak i obejrzeć jej ekranizację. 

Więcej o relacjach rodzinnych w powieści Cecelii Ahern można przeczytać w moim poście na blogu wezwania bracie siostro... rodzino.

Moja ocena powieści 5/6, filmu (mimo udziału Butlera) 4/6
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...