środa, 29 czerwca 2011

Pożegnanie z czerwcem

W tym miesiącu naprawdę zaszalałam. Obiecywałam już żadnych więcej książek, ale jak tu się oprzeć kiedy tyle wspaniałości kusi ze wszystkich stron. Prezentuję wiec drugą, i ostatnią w tym miesiącu, książkową ucztę.


Prezentację rozpoczynam jak zwykle od góry:
1. Carole Matthews, Klub Miłośniczek Czekolady (kupiona w Realu, wersja kieszonkowa)
2. Sophie Kinsella, Wyznania zakupoholiczki (j.w.)
3. Tony Parsons, Mężczyzna i żona (z wymiany na Lubimy Czytać)
4. Manuela Kalicka, Kochaj i tańcz (kupiona za 3 złote w Matrasie)
5. Aleksandra Marynina, Śmierć i trochę miłości (z wyprzedaży w Matrasie)
6. Henning Mankell, Psy z Rygi (j.w.)
7. Tadeusz Dołęga-Mostowicz, Bracia Dalcz i s-ka (kupiona w antykwariacie, od dawna szukana, wreszcie zdobyta)
8. Rick Riordan, Złodziej pioruna (kupiona dla synka, ale sama z chęcią przeczytam)
9. Katarzyna Leżeńska, Ależ Marianno! (od dawna poszukiwana, trafiłam wreszcie w antykwariacie)
10.Jennifer Lee Carrell, Szyfr Szekspira (również z antykwariatu, pod kątem wyzwania czytelniczego W świecie książek)
11.Zofia Kossak, Błogosławiona wina (kupiona pod wpływem impulsu ze względu na tematykę)
12.Colleen McCullough, Emancypacja Mary Bennet (jako miłośniczka Dumy i uprzedzenia nie mogłam przejść obojętnie obok książki, której cenę obniżono o 50%)

Teraz zabieram się do czytania nowych nabytków, choć kończę jeszcze książki przyniesione z biblioteki. Mam jednak nadzieję, że w wakacje chociaż trochę nadrobię czytelnicze zaległości.

Na zakończenie postu taki oto widoczek. Aż serce rośnie jak na to patrzę.

wtorek, 28 czerwca 2011

Toni Morrison, Miłość

Kiedy na bibliotecznej półce ujrzałam książkę Toni Morrison zaraz przypomniała mi się niedawna rozmowa na jej temat. Moja znajoma zachwycała się prozą noblistki, a szczególnie jej powieścią Jazz. Co prawda ta powieść nosiła tytuł Miłość, ale postanowiłam ją przeczytać licząc na niemałą ucztę literacką. Czy się zawiodłam? Raczej nie, choć spodziewałam się więcej niż otrzymałam.
Bohaterkami tej opowieści są dwie stare już kobiety mieszkające w jednym domu: Heed i Christine. Kiedyś łączyła je przyjaźń mimo tego, że pochodziły z zupełnie odmiennych środowisk. Teraz łączy je nienawiść, której przyczyn należy szukać w decyzji dziadka Christine, który postanowił poślubić przyjaciółkę swojej wnuczki,  jedenastoletnią wówczas dziewczynkę.  Powieść rozpoczyna się w momencie gdy do zamieszkałego przez dwie kobiety domu przybywa młoda dziewczyna o imieniu Juniorka, którą zatrudnia jedna z kobiet w tajemnicy przed drugą. 
Historia Juniorki splata się i przeplata z historia Heed, Christine oraz bliskich im osób: Billego Coseya, dziadka Christine, May - jej matki, Sandlera i Vidy oraz ich wnuka Romena. Jest jeszcze tajemnicza postać kobiety, narratorki części powieści, o której początkowo wiemy niewiele, a której historia, związana z losami rodziny Coseyów, objawia nam się stopniowo. Tak jak stopniowo odsłaniają się nam tajemnice Billa Coseya, jednego z pierwszych czarnych ludzi interesu, i jego rodziny oraz osób związanych z prowadzonym przez niego hotelem. 

Miłość, to oczywiście powieść o miłości, ale także o towarzyszącej jej  nienawiści i zazdrości, zmysłowości i fascynacji, o przyjaźni, wierności i zdradzie, o próbie wydobycia się za wszelką cenę ze środowiska, w którym się żyje, o podstępie, wyrachowaniu, ale także o przebaczeniu.
Od pierwszych stron wciągają nas pogmatwane losy bohaterów. Niestety, według mnie, opowiedziane są one zbyt chaotycznie. Początkowo nie mogłam "połapać" się o kim mowa, o jakich czasach: współczesnych czy  wcześniejszych opowiada narrator. Jednak z czasem zaczęłam lepiej rozumieć i umiejętnie składać fragmenty różnych, przeplatających się historii. To według mnie jedyny większy minus  powieści. Poza tym czyta się ją dość dobrze (im bliżej końca tym lepiej - przynajmniej w moim odbiorze). Język jest w miarę prosty i przystępny, a jednocześnie widać, że pisarka po mistrzowsku operuje słowem. Mimo że części dialogowe zajmują mniej niż połowę książki długa miejscami narracja wcale nie nuży i nie utrudnia czytania.
Bohaterowie są ciekawymi i barwnymi osobowościami. Szczególnie polubiłam Christine za jej buntowniczy i dość trudny charakter. Juniorka, którą z początku polubiłam pod koniec powieści spłatała mi figla i zrobiła coś, z czym się zgodzić nie mogłam. Sympatią darzyłam też młodego Romena,  który nie zawiódł mnie do samego końca powieści. Podobało mi się też zakończenie, którego właściwie w takiej formie się nie spodziewałam.
Oceniam to moje pierwsze spotkanie z prozą Toni Morrison dość dobrze i na pewno sięgnę jeszcze po  inne jej powieści.

Moja ocena: 4/6 (obniżyłam za ten chaos w narracji)

piątek, 24 czerwca 2011

Stefanie Zweig, Księżniczka Sissi

Kim jest tytułowa Księżniczka Sissi? Czy to Elżbieta Bawarska, cesarzowa Sissi, żona Franciszka Józefa I? Ależ nie! To przesympatyczna kotka syjamka o cudownie przejrzystych niebieskich oczach i dość trudnym charakterze - jak to z kotkami bywa.
Po powieść Stefanie Zweig sięgnęłam właśnie z powodu kotki. Wszem i wobec wiadomo, że kocham zwierzaki, a szczególnie psy i koty (bo można poprzytulać, popieścić, pogłaskać). Czego się spodziewałam? Dobrej i mądrej  książki do poczytania. I nie zawiodłam się.

Sissi, która początkowo ma na imię Cleo, ucieka od swoich właścicieli: Grubasa i Myszki. Nie może pogodzić się z faktem, że chcą ją wywieźć na działkę, by tam łowiła myszy. Nie! Tego ambitna syjamka znieść nie mogła. Po ucieczce na szczęście nie tuła się długo. Dość szybko znajduje sobie drugi dom. Należy on do Julii, miłej pani psycholog, którą kotka postanawia "zaadoptować". Właśnie tak! To nie Julia adoptuje Sissi, lecz właśnie Sissi adoptuje Julię. Od tego momentu zaczyna się ich wspólne życie, a łączy je miłość, odwzajemniona miłość. Sissi szybko zadamawia się u Julii i równie szybko postanawia wziąć wszystkie sprawy w swoje sprytne kocie łapki. Wszystkie - to znaczy także sprawy zawodowe Julii. Od tej pory to nie tylko Julia leczy swoich pacjentów, ale czyni to także mądra i wrażliwa syjamka. Przybycie Sissi przewraca do góry nogami ustabilizowane życie pani psycholog, ale ona wydaje się być z takiego obrotu sprawy zadowolona. I choć kotka narzeka, że jej ukochana wielu rzeczy nie rozumie i na życiu kotów, a w szczególności kotek, się nie zna, to mimo to, darzy swoją Julię wielkim uczuciem.

Narratorem jest Sissi i świat ludzi oglądamy z kociej perspektywy. Początkowo wydawało mi się, że sposób prowadzenia narracji będzie uproszczony i infantylny. Ale szybko rozwiały się moje obawy. Powieść napisana jest pięknym, poetyckim i plastycznym  językiem. Co prawda Sissi patrzy na świat i ocenia zdarzenia i zachowania ludzi ze swojego punktu widzenia, to mimo to jej spostrzeżenia są bardzo trafne i prawdziwe. To co wydaje się nam oczywiste dla kotki jest czymś niepojętym: to, co dla Sissi jest oczywistością Julia przyjmuje jak dziwactwo. To zderzenie dwóch różnych punktów widzenia powoduje  nieporozumienia,  często bardzo zabawne. Otrzymaliśmy wiec dowcipną, lekką, łatwą w odbiorze powieść. 
Mimo, że możemy zaliczyć ją do bardzo dobrych czytadeł, książka ta nie jest pozbawiona głębszych wartości. Skłania nas do refleksji dotyczących relacji pomiędzy ludźmi, a zwierzętami. Stefanie Zweig czyniąc z kotki narratora opowieści chce nam zwrócić uwagę, na fakt, że zwierzęta nie są od nas ani gorsze, ani głupsze. Są inne. A posiadają takie cechy, których człowiek może im tylko pozazdrościć: mądrość, wierność, otwartość, wrażliwość, chęć niesienia pomocy, uczciwość, prostolinijność... i wiele innych, o których mogą przekonać się ci z nas, którzy mają w domu zwierzaki. 

Czytając powieść cały czas odnosi się wrażenie, że Stefanie Zweig doskonale zna psychikę, mentalność i zwyczaje kotów. W udzielonym przez nią wywiadzie, zamieszczonym na końcu książki, sama mówi, że to jej Sissi "wklepała jej do głowy  wszystkimi czterema łapami i wielkim pomiaukiwaniem" pomysł napisania tej powieści. Podczas tworzenia książki kotka siedziała na komputerze swej pani, "informując, co sądzi o świecie" i o swojej właścicielce. Dzięki temu powstała powieść ukazująca prawdziwe oblicze naszych kocich pupili. Ja sama odnajdywałam w Sissi cechy i zachowania swoich kotów, a szczególnie małej nieznośnej Mony (zwanej przez nas Cruellą De Mon, w skrócie Demonką) i filozoficznie nastawionej do świata, statecznej (bo już dziesięcioletniej) Dżety. 

To są właśnie moje kotki. Ta na pierwszym planie to Mona, a z białymi skarpetkami - Dżeta.

Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom kotów (i nie tylko), ale także tym, którzy na zwierzęta patrzą trochę nieufnie. Może po tej dowcipnej i ciepłej powieści, trochę lepiej zrozumieją koty i się do nich przekonają. Na pewno książka ta obala  mit, że koty są fałszywe i nie potrafią pokochać swojego właściciela. Oczywiście, że są nieobliczalne i chodzą własnymi drogami (co stanowi o ich oryginalności i uroku), ale potrafią być tak samo wierne jak psy.

Moja ocena: 5/6 (gdybym stawiała plusy byłoby 5+) (Może warto się nad plusami zastanowić?!)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

"Dwa miesiące minęły jak jeden dzień"

Wczoraj minęły dwa miesiące mojej przygody z blogowaniem. To był zupełny impuls, aby założyć własnego książkowego bloga. Właściwie pomysł pojawił się kiedy trafiłam na wyzwania czytelnicze i zorientowałam się jak wiele jest blogów o takiej tematyce. Ponadto chciałam wziąć udział w niektórych wyzwaniach i stwierdziłam, że łatwiej będzie mi się przyłączyć, jeśli będę miała swój blog. I tak to się zaczęło. 

Nigdy nie marzyłam nawet o tym, że to moje pisanie spotka się z jakimkolwiek zainteresowaniem. Dlatego jest mi ogromnie miło, że tyle osób odwiedza mojego bloga i czyta, to co piszę. A jeszcze większą radością są dla mnie Wasze komentarze. Bardzo wszystkim dziękuję, bo to dzięki Wam chętnie zasiadam do komputera, by podzielić się wrażeniami z nowej lektury. I bardzo lubię podczytywać, to, co piszecie Wy. To stało się już prawie nałogiem. Codziennie zaglądam do blogowego świata i sprawia mi to ogromną przyjemność. Fakt, że tak wiele osób podziela pasję podobną do mojej jest dla mnie ogromnie budujący. W dzisiejszym świecie, w którym dla większości ludzi czytanie książek jest przeżytkiem i stratą czasu posiadanie tak wielu kochających książki znajomych jest ogromnym skarbem (i wcale nie przeszkadza fakt, że kontaktować możemy się jedynie poprzez internet). Nie oznacza to, że wokół siebie nie mam osób, dla których czytanie jest treścią życia. Oczywiście, że mam też grono takich znajomych. Nie umniejsza to jednak znaczenia, jakie ma dla mnie Wasza obecność. 

Muszę się też przyznać, że często odczuwam tremę przed opublikowaniem kolejnego postu. Wiąże się to z poczuciem pewnej odpowiedzialności za to, co napiszę o przeczytanej książce. A zaczęło się wtedy, gdy w Waszych komentarzach pojawiły się wpisy, że dzięki mojej recenzji macie ochotę przeczytać daną książkę. I tu zaczęłam tchórzyć. A jeżeli Wam się nie spodoba? I chociaż tłumaczę sobie, że to co piszę jest moją szczerą oceną książki, a także, że gusta są odmienne, to jednak się lękam. Ale jednocześnie sprawia mi ogromną radość fakt, że ktoś z Was napisze, że chciałby tę książkę przeczytać. Przecież jest podobnie ze mną. Też zbieram z Waszych blogów perełki, do których chciałabym kiedyś zajrzeć

Jedynym "minusem" mojej fascynacji blogowaniem jest to, że zbyt dużo czasu spędzam przed komputerem. Co prawda nie żałuję żadnej chwili poświęconej na spotkanie z Wami, ale wiem, że gdybym ten czas przeznaczyła na czytanie, czytałabym więcej. Mimo to, nie zamierzam rezygnować z codziennych odwiedzin na Waszych blogach i z prowadzenia swojego.
Jednym słowem: niezmiernie się cieszę z posiadania własnego bloga, a przede wszystkim z Waszej obecności.

sobota, 18 czerwca 2011

Anna Onichimowska, Hera, moja miłość

Czarne dziury. "Wpadało się do nich gwałtownie i niespodziewanie, a potem był długi lot w pustce i ciemności. Kto nigdy nie był w takiej dziurze, nie wie nic. Ani o życiu, ani o śmierci [...] czarna dziura nie jest schronieniem, ale wbrew pozorom jego przeciwieństwem. [...] Znakomita Większość [...] wsuwa się do dziury stopniowo i - rzec by można - mimochodem. O ile jednak wsunięcie się mimochodem nie dostarcza żadnych trudności, o wysunięciu się Większość może jedynie pomarzyć. Bo dziura wciąga. [...] Mieszkańcom dziur wydaje się, że panują nad czasem, [...] jest to jednak pozorne, jak pozorne jest ich poczucie wolności. Nie ma bowiem ciaśniejszego więzienia jak to, które sobie sami zbudowali."

Do takiej czarnej dziury wpadł bohater powieści Anny Onichimowskiej, Jacek. Wydawało się, że jego rodzina jest zwyczajna i szczęśliwa. Matka pracująca w "reklamie"  i wiecznie zabiegany , często wyjeżdżający służbowo za granicę ojciec, zapewnili odpowiedni status materialny swojej rodzinie. Dwójce dzieci: Michasiowi i Jackowi właściwie niczego nie brakowało. Mieli wszystko...  a może nie mieli nic?!
Zabrakło w ich życiu najważniejszego: zainteresowania rodziców, ich kojącej obecności, towarzyszenia w codziennych sprawach, w radościach i smutkach... zabrakło im miłości, miłości rodziców.
Jałowość życia sprowadza na manowce starszego chłopca, Jacka. Zaczyna on szukać miłości, której nie zaznał w domu. Wiąże się z nieodpowiednią dziewczyną. Ta toksyczna znajomość zaowocuje pierwszymi kontaktami z narkotykami. I choć są to tylko w miarę "bezpieczne" skręty ich obecność w domu Jacka doprowadza do strasznej i nieodwracalnej tragedii. A potem, jak po równi pochyłej, wszystko zmierza do katastrofy, do wejścia w czarną dziurę, z której tak bardzo ciężko jest się wydostać. Szczególnie kiedy jest się samemu, kiedy najbliżsi nie chcą bądź nie potrafią pomóc i sami staczają się po tej równi pochyłej. 

Choć powieść Anny Onichimowskiej skierowana jest do młodzieży, to powinni ją przeczytać także rodzice. Problem narkomanii jest bowiem jednym z najpoważniejszych problemów, z którymi muszą się we współczesnym świecie zmierzyć zarówno młodzi jak i ci starsi. Autorka nie tylko ukazuje zgubne skutki nałogu, ale stara się dociec przyczyny takiego stanu rzeczy. I smutnym jest fakt, że jego źródła tkwią w rodzinie czyli tam, gdzie powinno się szukać rozwiązania, a nie przyczyny. 
Czytając powieść Hera, moja miłość uzmysłowiłam sobie jak wielka odpowiedzialność spoczywa na barkach moich i mojego męża, odpowiedzialność za wychowanie naszych dzieci. 

Mimo tak ważkiego i trudnego tematu książkę czyta się przyjemnie. Przystępny język ułatwia jej zrozumienie i przyswojenie. Skutecznym zabiegiem jest również oddanie głosu w drugiej części powieści głównemu bohaterowi, Jackowi. Spojrzenie jego oczami na atmosferę rodzinnego domu pozwala lepiej zrozumieć motywację jego czynów, czynów które prowadzą go na skraj przepaści. 
Mimo tak trudnego tematu książka nie przytłacza nas. Jest w niej odrobina nadziei na lepsze jutro. Jacek "sięga dna",  jego rodzina rozpada się, ale nadzieja pozostaje.
W najbliższym czasie chciałabym przeczytać kontynuację losów bohaterów tej powieści przedstawione w dwóch kolejnych książkach: Lot komety i Demony na smyczy

Moja ocena: 5/6 (naprawdę warto przeczytać, przede wszystkim ze względu na poruszony problem)

czwartek, 16 czerwca 2011

Książek przybywa, a ...

Już taka jestem, że nie potrafię przejść obojętnie obok księgarni czy antykwariatu. Półki się uginają pod ciężarem książek (cóż za piękny widok!), a ja nadal przygarniam coraz to nowe pozycje. I tak jest też i w tym miesiącu. Już tyle kupiłam, a jeszcze czekam na paczkę z Selkaru (nie mogłam się oprzeć promocji z okazji Dnia Ojca).
A oto mój pierwszy czerwcowy stosik:







Od góry:
1. Olga Rudnicka, Martwe jezioro
2. Olga Rudnicka, Czy ten rudy kot to pies? (obie pozycje były w promocji w Merlinie, więc się skusiłam)
3. Arturo Perez-Reverte, Cmentarzysko Bezimiennych Statków (lubię tego autora, więc skorzystała z okazji w antykwariacie)
4. Jan Grzegorczyk, Cudze pole (zaczynam nietypowo, bo od trzeciej części, ale ta właśnie była w antykwariacie; mam ochotę na całość, więc będę polować na dwie pozostałe)
5. James Rollins, Czarny zakon (już kiedyś czytałam i spodobał mi się, więc kupiłam)
6. Isabel Allende, Dom duchów (od dawna marzyłam o tej książce i mam)
7. Mirosław Piepka, Michał Pruski, Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł (oglądałam film, chcę jednak  poczytać coś więcej).

Oczywiście zdaję sobie sprawę ze swoich zaległości czytelniczych. Mam jednak nadzieję, że nadrobię w wakacje.Przynajmniej mam takie wielkie plany.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Joanne Harris, Czekolada

Zacznę nietypowo, bo od filmu, a nie od książki. Na podstawie powieści Joanne Harris powstał bowiem film w reżyserii Lasse Hallstroma. Oglądałam go już wiele razy i dopiero niedawno dowiedziałam się o literackim pierwowzorze Vianne i Rouxa.
Film mnie po prostu zauroczył. Niesamowita, baśniowa prawie atmosfera, sennego małego miasteczka wyłaniającego się z okrywającej go mgły, od pierwszych scen porywa i wciąga widza. Nieokreśloność czasu i miejsca (historia mogła się wydarzyć kiedykolwiek i gdziekolwiek) jeszcze bardziej uwydatnia uniwersalność opowiedzianej historii. Historii kobiety i jej córki, które przyprowadził wiatr. Kolejnym elementem tworzącym niepowtarzalny klimat jest wszechobecna czekolada. W różnych postaciach i formach przewija się cały czas przed naszymi oczami. Kusi i czaruje, tak jak kusi i czaruje główna bohaterka Vianne Rocher. Zagrana przez Juliette Binoche jest dopełnieniem pełnej magii atmosfery filmu. Piękna, czarująca, mądra, dobra, tajemnicza - zmienia samą swoją obecnością i swoim zachowaniem mieszkańców miasteczka począwszy od tych, którzy szybko akceptują jej obecność, a skończywszy na najbardziej opornych. Jej słowa "Twoje ulubione" towarzyszą każdej osobie odwiedzającej jej chocolaterię.
Ale nie tylko Vianne jest ozdobą filmu. Towarzyszą jej inni barwni i niepospolici bohaterowie grani przez doborowa kadrę aktorską: Judi Dench, Lenę Olin, Alfreda Molinę i oczywiście cudownego, niesamowitego i  czarującego  Jhonnego Deppa.
A całości dopełnia cudowna, klimatyczna muzyka Rachel Portman.


I wreszcie przyszedł czas na powieść Joanne Harris. Wiem, że to co teraz napiszę będzie odwróceniem kolejności, ale muszę to napisać. Na książce się nie zawiodłam. Odnalazłam w niej ten sam klimat, tę sama magiczną i baśniową atmosferę co w filmie. Wypisuję herezje, ale to prawda. Gdybym najpierw przeczytała książkę napisałabym to samo. 


Początkowo czytałam książkę z pewnymi oporami. Porównywałam wszystko z filmem i od samego początku wiele rzeczy mi nie pasowało. Comte de Reynaud zamienił się w księdza Francisa Reynaud, tajemniczy Pantoufle z kangura stał się królikiem ..... Stop! Przecież to wszystko na odwrót. Przecież to powieść była pierwsza. Od kiedy uświadomiłam sobie tę prawdę zaczęłam zupełnie inaczej odbierać czytaną opowieść. Starałam się nie myśleć o filmie, nie porównywać. I udało się . Powieść Joanne Harris całkowicie mną zawładnęła. 
Losy Vianne Rocher  i jej córki Anouk. Dwóch kobiet, które przywiał do małego miasteczka wiatr zapustów. Vianne od zawsze podróżowała. Najpierw z matką, potem z córką. Teraz wydawało się im, że wreszcie znalazły swoje miejsce. Sześcioletnia Anouk, która by nie być samotną, wymyśliła sobie króliczka - przyjaciela o wdzięcznym imieniu Pantoufle, teraz szybko znalazła prawdziwych przyjaciół. A jej matka oczarowała, a może zaczarowała, znaczną część miasteczka. Wiele osób dzięki Vianne zmieniło swoje życie, odnalazło właściwą drogę. Tylko niektórzy pozostali nieczuli na jej czary, a wśród nich cure Reynaud.
Delektowałam się tą książką, jak lubię delektować się filiżanką gęstej, gorącej, gorzkiej czekolady . Poznawałam bohaterów i ich problemy. Zżyłam się z mieszkańcami miasteczka. Nieraz nieświadomie zestawiałam ich historie z tymi opowiedzianymi w filmie, ale wcale mi to nie przeszkadzało. W kilku wypadkach film stanowił według mnie dopowiedzenie bądź wyjaśnienie epizodów zamieszczonych w powieści. W jednym wypadku byłam nawet wdzięczna twórcom filmu za wprowadzone zmiany. Myślę tu o postaci Roux. W filmie jest on bardziej wyrazisty i odgrywa większą rolę w życiu Vianne. (Wszystko to zapewne za przyczyną niepowtarzalnego Jhonnego Deppa).
Ogromnie rozrósł się ten mój post. Więc będę zbliżać się do podsumowania. Zanim to jednak nastąpi muszę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Myślę tu o zderzeniu dwóch postaw: katolickiej reprezentowanej przez cure Reynouda oraz ..... i tu brak mi określenia: magicznej, ateistycznej, agnostycznej, a może po prostu otwartej na drugiego człowieka.... reprezentowanej przez Vianne. Mimo, że jestem osobą wierzącą nie odebrałam tego jako czegoś negatywnego. Raczej jako wystąpienie przeciwko każdej obłudzie, także tej reprezentowanej przez tzw. katolików (którzy z wiarą i tak ważnym dla niej miłosierdziem mają nieraz niewiele wspólnego). W filmie problem ten został niewątpliwie złagodzony dzięki zastąpieniu postaci księdza merem miasteczka, osobą religijną (a może "religijną") ale niewątpliwie świecką. Muszę tylko wspomnieć o jednej kwestii, na którą patrzę trochę krytycznie, a mianowicie na umieszczenie akcji urodzin Armande Voizin w Wielki Piątek. Trochę mnie to zabolało i zniesmaczyło. 
A teraz podsumowanie: zarówno powieść jak i film całkowicie mnie zauroczyły. Do tego stopnia, że nie potrafię wypatrzeć w nich wielu wad, które zapewne gdzieś istnieją. Ale nie dla mnie. 
Polecam tym, którzy jeszcze nie czytali i nie oglądali. Warto. Tylko łasuchy muszą uważać, szczególnie na filmie, i mocno trzymać się w ryzach.

Moja ocena:  książki 5/6, filmu 6/6 (jednak, chyba oczywiście za wzbogacenie roli Rouxa granego przez Jhonnego)

A na koniec jeszcze jeden filmik z muzyką z filmu i oczywiście z cudownym Jhonnym.

niedziela, 12 czerwca 2011

Sekrety i sekreciki ...

Zostałam zaproszona przez Niedopisanie do blogowej zabawy w zdradzanie sekretów i sekrecików. Bardzo dziękuję i spieszę wreszcie coś niecoś o sobie napisać.

Zacznę od "książkowych" upodobań. 

Uwielbiam kupować książki. Najlepiej nowe, ponieważ kocham zapach farby drukarskiej. Takie nowiutkie książki pachną mi lepiej niż świeże bułeczki.

W zawiązku z tym uwielbiam myszkowania po księgarniach. Ten zapach działa na mnie jak narkotyk. Ponadto niesamowitym uczuciem jest dotykanie książek, przeglądanie ich, penetrowanie ich wnętrza. Ach! Czuję ten dreszczyk emocji!!!

Dlatego też nie lubię kupować książek przez internet. A mimo wszystko to robię. Powód? Są często tańsze niż w księgarniach (i to nawet licząc z przesyłką). Ale żeby nie stracić przyjemności ostatnio chodzę do księgarń książki oglądać, a kupuję przez internet.

Ostatnimi czasy przekonałam się do antykwariatów: można książki dotknąć, obejrzeć i są w przystępnych cenach.

Wolę mieć książkę na własność. Często powracam do raz przeczytanych. Są takie, które czytam regularnie co dwa, trzy lata. Ponadto uwielbiam widok książek ustawionych na półkach. I wolę, żeby to były moje półki, a nie biblioteczne. Ale z biblioteki korzystam systematycznie.

Nienawidzę ustawiania książek w dwóch rzędach, a mimo to muszę tak robić, bo mam zbyt wiele książek, a miejsca nie przybywa.

Mój księgozbiór wzbogacają książki odziedziczone po tacie (same wysłużone, bo wydane przed 1976 rokiem) oraz po mamie. 

Nie przepadam za e-bookami. Jestem tradycjonalistką, muszę czuć ciężar czytanej książki, jej zapach, słyszeć szelest przewracanych kartek.
Toleruję audiobooki, ale w wyjątkowych przypadkach. Zazwyczaj i tak potem sięgam po wersję drukowaną.

O książki dbam, nie znoszę pozaginanych rogów, zawsze stosuję zakładki.

Czytam po kilka książek na raz. To przyzwyczajenie z ostatnich miesięcy. Zawsze staram się książkę doczytać do końca, choć parę razy zdarzyło mi się nie dokończyć mniej ciekawej pozycji.

Kocham książki, ale nie wypełniają one całego mojego życia.

Najważniejsza jest dla mnie rodzina. Mój mąż, ale przede wszystkim dzieci. Mam dziewięcioletniego syna i siedmioletnią córeczkę. Oboje sa cudowni, ale jak to zwykle bywa, każde jest inne.

Ponadto w skład mojej rodzinki wchodzą nasze "darmozjady" czyli dwa psy i trzy koty. Tak, tak! Niech Was nie dziwi. Dla nas zwierzęta są jak członkowie rodziny, chociaż muszą znać swoje miejsce w szeregu. Cała piątka ma jedną wspólną cechę: została przez nas przygarnięta. 

Kocham muzykę. Słucham dużo: od muzyki klasycznej, poprzez operę, operetkę, musical po popularną muzykę pop (pod tą nazwą wiele można pomieścić) i piosenkę aktorską, ballady. 
Uwielbiam filmy muzyczne i te, w których śpiewają, i te, w których tańczą.

Telewizja może dla mnie nie istnieć bylebym miała DVD lub komputer. Lubię oglądać różne filmy, choć unikam tych, w których jest dużo scen brutalnych, walki, krwi, zabijania. Uwielbiam filmy dla dzieci.

Kocham fotografię. Nie mam może wielkich zdolności, ale pasjami lubię robić zdjęcia. Przede wszystkim dzieciom i zwierzętom (oczywiście w pierwszej kolejności swoim). 

W wolnym czasie lubię też zająć się robótkami ręcznymi. Moje ukochane to: haft krzyżykowy i decoupage. W drugiej kolejności szydełkowanie i druty. Za to mam lewe ręce do szycia. Chciałabym malować, ale nie mam ku temu zdolności. Decoupage w pewnym sensie zaspakaja tę moją potrzebę. 

Wolę zdecydowanie gotować i prasować niż sprzątać. Od dziesięciu lat musiałam polubić pracę w ogrodzie. 

Pijam hektolitry kawy, a właściwie mleka z kawą. Z herbat toleruję jedynie owocowe. Uwielbiam wedlowską gorzką czekoladę na gorąco.

Niestety lubię wszelkie słodycze, ale ograniczam ich spożycie i w zamian objadam się owocami.

Jestem prawdziwą kobietą i najlepszym sposobem na chandrę  są dla mnie zakupy (najlepiej książki).  W drugiej kolejności gorąca czekolada bądź lody.

I oczywiście, co już widać jak na dłoni, jestem straszną gadułą. Nawet w pisaniu. Więc kończę już te moje wynurzenia.

Do zabawy zapraszam Sylvię i Zaczytaną-w-chmurach, mam nadzieję, że się zgodzą uchylić rąbka tajemnicy.

piątek, 10 czerwca 2011

Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach

 Wczoraj z okazji swoich urodzin (a tak się składa, że i urodzin Johnnego Deppa) mój mąż zabrał mnie do kina właśnie na kolejną odsłonę przygód kapitana Jacka Sparrowa. Długo czekałam na ten moment ze względu na swoją sympatię zarówno do aktora, jak i do odtwarzanej przez niego postaci i całego pirackiego cyklu.
Spodobała mi się ta czwarta część Piratów (a słyszałam już takie głosy, że ma to być pierwsza część nowej trylogii). 
Nie oczekiwałam rewelacji, a spodziewałam się otrzymać dobry komercyjny film awanturniczo-przygodowy. I dokładnie to dostałam.
Film wciąga i bawi od pierwszego momentu. Czasami zwroty akcji są dość przewidywalne, np. spodziewałam się kim będzie ten drugi Jack Sparrow, ale mimo wszystko ogląda się z przyjemnością. Wiele scen humorystycznych, dowcipne dialogi pomiędzy Sparrowem i Angelicą czy odwiecznymi wrogami-przyjaciółmi Jackiem i Barbossą, urozmaicają akcję i uatrakcyjniają odbiór filmu.
Ogromnym plusem, jak zawsze w Piratach, są przepiękne widoki i krajobrazy. Niekiedy miałam skojarzenia z krajobrazami z Avatara (chociaż technicznie nie ma mowy o porównywaniu tych filmów - o czym później).
Oczywiście jak zawsze oczarowana byłam kapitanem Sparrowem. Pozostał taki jak dotąd: nieobliczalny, dowcipny, czarujący. Chociaż zauważyłam pewną drobną zmianę w kreacji tej postaci, Nie umiem tego ubrać w słowa, ale intuicyjnie czuję, że coś się zmieniło. Mimo to, nadal uważam, że trzyma on całą serię i bez niego nie byliby to już tacy sami Piraci. I bez Barbossy. Oni są dla mnie nierozłączni. Bez ich sporów, przekomarzań, wzajemnej rywalizacji byłoby nudno i smutno. 
Zaś bardzo dobrze wyobraziłam sobie tę część bez Keiry i Orlanda. Naprawdę wcale mi ich nie brakowało. Co prawda postać kaznodziei-misjonarza nie jest już tak barwna ani porywająca, ale wprowadza też do filmu ciekawy motyw miłości "romansowej" w dawnym stylu. On jest w stanie zrobić dla niej wszystko, czuje się za nią odpowiedzialny, chroni ją. Ona zaś pod wpływem uczucia zmienia się. Ale czy do końca? Ciekawa jestem, czy w dalszej części ten wątek będzie kontynuowany. Mnie osobiście się spodobał, choć może jest trochę przesłodzony.
A Angelica, która zastąpiła Elizabeth Swann? Wniosła trochę świeżości. I nareszcie Jack Sparrow znalazł godnego przeciwnika na polu miłości. Postać Angeliki lepiej wpasowuje się według mnie w konwencję gatunku.To przecież główny bohater powinien być wplątany w watek romansowy, a nie postać drugoplanowa jaką w trzech pierwszych częściach był dla mnie Will Terner. No cóż, może na odbiór postaci córko Czarnobrodego wpłynął fakt, że lubię Penelope Cruz. Ale niech tam! Mnie się podobała.
A teraz czego mi brakowało. Przede wszystkim wspaniałej załogi Czarnej Perły. Lukę tę próbował wypełnić Scrum, ale dla mnie to za mało. Może w piątej części Jack odzyska swój statek, a wraz z nim załogę? 
Akcja mogłaby być bardziej oryginalna i mniej przewidywalna, ale czepiać się nie będę. Jak ktoś potrzebuje poczytać sobie krytycznych opinii o filmie zapraszam na stronę FilmWebu. Wielu tam malkontentów.
Niestety muszę się tylko zgodzić z nimi co do jakości 3D. Według mnie nie udały się te efekty producentom. Spokojnie można byłoby obejrzeć film w starej technologii 2D. Nic byśmy nie stracili, a ja bym tylko zyskała (ponieważ nos od podwójnych okularów bolał mnie jeszcze ze dwie godziny po zakończonym seansie. Chyba muszę sprawić sobie szkła kontaktowe.)
I tu właśnie nawiązuję do wspomnianego przeze mnie Avataru. Nie da się pod względem efektów zestawić tych dwóch filmów. Po prostu według mnie Avatar był rewelacyjny (ale tylko ze względu na efekty 3D; jeżeli chodzi o fabułę, to mnie rozczarował, szczególnie w końcówce. Ale nie o Avatarze tu mowa.)
Podsumowując: film mi się spodobał, kupię sobie płytę do kolekcji, a zapewne i ścieżkę dźwiękową, która według mnie nie odbiegała od standardu poprzednich części Piratów.

Moja ocena: 5/6 (Dla Jhonnego oczywiście 6/6)

środa, 8 czerwca 2011

Stefan Zweig, Niecierpliwość serca

"Ale istnieje litość dwojakiego rodzaju. Jedna, małoduszna i sentymentalna, która właściwie jest tylko niecierpliwością serca pragnącego się jak najprędzej uwolnić od przykrych wzruszeń wywołanych przez cudze cierpienie - nie jest to wcale współczucie, lecz instynktowne odsuwanie cudzego cierpienia od własnej duszy. I ta druga - jedynie wartościowa - litość niesentymentalna, ale twórcza, litość, która wie, czego chce, i zdecydowana jest cierpliwie a współczująco przetrwać aż do kresu sił i nawet poza ich kres."

Powieść Stefana Zweiga Niecierpliwość serca jest przepięknym, poruszającym studium litości i miłości.
Główny bohater (jednocześnie narrator powieści) Antoni Hofmiller, młody oficer pułku ułanów stacjonujących w niewielkim miasteczku w pobliżu Wiednia, za przyczyną pewnej niezręczności, nieporozumienia, zostaje uwikłany w bardzo trudną dla siebie sytuację, która w radykalny sposób zmienia całe jego dotychczasowe ustabilizowane życie.
Na skutek popełnionej przez siebie gafy, wynikającej jedynie z niewiedzy, jego losy splatają się z losami młodej sparaliżowanej dziewczyny. 
Częste odwiedziny w jej domu będące następstwem silnego uczucia litości, jakie kaleka dziewczyna budziła w sercu bohatera, zostają przez nią opacznie zrozumiane. Edyta zakochuje się w młodym poruczniku, choć zdając sobie sprawę ze swych ograniczeń, ukrywa przed nim to uczucie. Kiedy prawda wychodzi na jaw, Antoni nie potrafi sprostać zadaniu. Jego zachowanie prowadzi do tragedii, a zrozumienie przychodzi za późno.
Zweig stworzył rozbudowany psychologicznie portret głównego bohatera. Prowadzenie narracji pierwszoosobowej pozwala na wgląd w duszę i w serce młodego porucznika. Dzięki temu mamy możliwość poznania jego uczuć, myśli oraz motywacji działania. Bohater staje nam się bliższy, łatwiej jest nam zrozumieć jego decyzje. Ale zrozumieć nie zawsze znaczy zaakceptować. 
Postępowanie Antoniego Hofmillera uświadamia nam, że litość może być uczuciem niszczącym i to niszczącym obie strony. Czasem lepiej jest nic nie robić, niż swoim nieodpowiedzialnym postępowaniem poczynić nieodwracalne szkody. Niecierpliwość serca może być zabójcza. 
 Zweig mówi także o drugim rodzaju litości, litości niesentymentalnej, litości zdolnej do poświęceń. Taką postawę reprezentuje w powieści doktor Condor, człowiek, który swoje życie poświęcił chorej żonie i swoim pacjentom. Doktor jest człowiekiem na wskroś uczciwym, będącym dla innych oparciem, "rozdającym" siebie potrzebującym. Jest oparciem dla głównego bohatera. Potrafi wstrząsnąć nim, ukazać prawdę o nim samym, lecz jednocześnie zamiast potępienia nieść otuchę i wsparcie. 
Powieść Zweiga urzekła mnie już wiele lat temu. Teraz powróciłam do niej odnajdując te same wzruszenia. Napisana pięknym, poetyckim językiem, wywołuje różnorodne refleksje. Skłania do głębszego zastanowienia się nad motywacją niektórych naszych czynów, a przede wszystkim uwrażliwia nas na problem litości. Niekiedy nie zastanawiamy się nawet nad tym, w jaki sposób okazywana przez nas litość jest odczytywana przez innych i jakie podłoże psychologiczne ma to uczucie. Czy rzeczywiście chcemy pomóc i trwać przy tym człowieku bez względu na poniesione z naszej strony ofiary i konsekwencje, czy tylko chcemy zaspokoić nasze wyrzuty sumienia. Nieodpowiednio okazywana litość może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Z drugiej strony Zweig pokazuje jak można zostać wykorzystanym za przyczyną okazywanej przez nas litości, a nawet zmuszonym do podjęcia zobowiązań, które nie wypływają z naszego serca, a są nam narzucone.
Książka nie kusi wartką akcją, szybko zmieniającą się scenerią, czy mnóstwem niespotykanych przygód będących udziałem bohatera. A jednak bardzo mocno przyciąga nasze zainteresowanie. Rozbudowane portrety psychologiczne oraz opisy zachowania i motywacji działań bohaterów sprawiają, że postacie te są bardzo plastyczne, bliskie czytelnikowi. Nie są pozbawione wad, a ich zachowanie nie zawsze budzi naszą aprobatę.
Dla mnie jest to doskonała, porywająca powieść psychologiczna. Nie jest to może łatwa lektura do poduszki, nie jest  to też trudny w odbiorze wykład z psychologii. Powieść dla każdego czytelnika. Każdego, kto kocha książki.

Moja ocena 6/6

niedziela, 5 czerwca 2011

Stephenie Meyer, Zmierzch

Przeczytałam powieść Stephenie Meyer i właściwie sama nie wiem co o niej myśleć. 
Treść Zmierzchu jest większości dobrze znana. To, jeśli się nie mylę, jedna z pierwszych powieści z modnego dziś nurtu paranormal romance, która zdobyła tak wielką popularność szczególnie wśród młodzieży, stając się bestsellerem.
Młoda dziewczyna, Bella Swan, przyjeżdża do małego miasteczka Forks, do swego ojca. Czuje się tam obco. Jednak już pierwszego dnia w miejscowej szkole zdobywa nowych przyjaciół oraz spotyka intrygującego młodego chłopaka, Edwarda Cullena, który na jej widok zachowuje się dziwnie i irracjonalnie. To intryguje Bellę. I kiedy po kilku dniach młodzi ponownie się spotykają, a Edward zmienia zupełnie swój stosunek do niej, dziewczyna postanawia rozszyfrować dziwne zachowanie chłopaka. Tajemnica pochodzenia Edwarda okazuje się jeszcze bardziej niezwykła niż Bella mogła przypuszczać, bowiem chłopak nie jest człowiekiem, a ....
Potem akcja zaczyna rozwijać się w coraz szybszym tempie przybierając nieraz nieoczekiwany obrót. 
Powieść Meyer czyta się dość dobrze. Stopniowanie emocji, kończenie kolejnych rozdziałów w pasjonującym dla czytelnika momencie, skłania do szybkiego czytania, wręcz "pochłaniania" książki. Jednak jest pewne ale.....
Styl, który zaprezentowała nam pani Meyer, jest bardzo prosty, słownictwo niezbyt wyszukane, bohaterowie nie posiadają rozbudowanych portretów psychologicznych, choć są sympatycznymi postaciami (Bella czasami imponuje swoją odwagą - a może brakiem rozwagi, a Edward zaskakuje swoją wrażliwością).
Jednym słowem: miłe, nieskomplikowane czytadło, po które sięgamy by odetchnąć trochę po bardziej wymagającej lekturze.
Osobiście uważam, że trochę już wyrosłam z tego typu literatury. Myślę, że jej odbiorcami jest przede wszystkim młodsze pokolenie czytelników (a właściwie w tym konkretnym przypadku - raczej czytelniczek). Ale nie żałuję czasu spędzonego z Bellą i Edwardem, bo minął on całkiem przyjemnie. Być może, jeśli będę miała tylko taką możliwość, przeczytam kolejne tomy cyklu. Ale zupełnie nie odczuwam potrzeby wzbogacania swojej biblioteczki o te pozycje. 
Czy zachęcam do przeczytania? Ani tak, ani nie. Można przeczytać tę książkę, ale nie jest ona na mojej liście obowiązkowych lektur.

Moja ocena: 3/6

czwartek, 2 czerwca 2011

Ostatnie majowe stosiki

Bardzo zaniedbałam swojego bloga. Wszystko jednak z przyczyn niekoniecznie ode mnie zależnych. 
Najpierw miałam trudności w logowaniu się na bloggera, a potem cały czas zajęła mi Pierwsza Komunia Święta mojego syna. 
Nie miałam też czasu na czytanie, więc pierwsze opinie o książkach dopiero za kilka dni. Za to trochę powiększyła mi się moja osobista biblioteczka, a dziś nawiedziłam bibliotekę i jak zawsze nie mogłam się oprzeć zerkającym na mnie z półek książkom.
Oto moje zdobycze!!!!
Najpierw stosik biblioteczny.


Od góry leżą:
1. Jodi Picoult, Bez mojej zgody (do wyzwania bracie, siostro .....)
2. Toni Morrison, Miłość (to w ramach czytania Noblistów)
3. Doris Lessing, Martha Quest (także Noblistka)
4. Wiesław Myśliwski, Widnokrąg (po Nagim sadzie chętnie sięgnę po kolejną powieść tego autora)

A oto kolejny stosik. Tym razem książki pozostaną u mnie na półce.


I znów widziane od góry:
1. Carole Matthews, Dieta Miłośniczek Czekolady (kupiona jako tania książka)
2. Peter Ackroyd, Hawksmoor (w Matrasie za 5 zł)
3. Olga Rudnicka, Natalii5 (też w Matrasie; dawno była na liście do kupienia)
4. Carol Drinkwater, Oliwkowe żniwa (w antykwariacie okazyjnie, bo mam już część pierwszą)
5. Naomi Novik, Smok Jego Królewskiej Mości (znalazłam recenzję na blogu, zaciekawiła mnie przede wszystkim ze względu na połączenie fantasy z historią; ponadto bardzo lubię napoleońskie czasy).

Ale to nie koniec stosików. Jak pisałam wcześniej mój syn przystępował do Pierwszej Komunii. Otrzymał wielw prezentów, a pośród nich także książki. Przedstawiam więc pierwszy stosik mojego syna:

To zbierana przez jego chrzestną popularna seria edukacyjnych książeczek dla dzieci Było sobie życie. Składa się z dwudziestu sześciu tomów. Mamy już tę serię w postaci filmów na DVD. Syn bardzo ją lubi.


A to prezent od nas. Sam zwrócił uwagę na tę serię w antykwariacie i postanowiliśmy zrobić mu niespodziankę. Jest to pięć tomów serii fantasy dla dzieci Kroniki Kresu autorstwa Paula Stewarta i Chrisa Riddella. Kolejne tytuły serii: Za Kresoborem, Łowca burz, Północ nad Sanctaphraksem, Klątwa Mąciwodziciela, Rycerze zimy.
Ponadto mały otrzymał jeszcze dwie książki:

Mariusz Wollny, Jak Lolek został papieżem.


Encyklopedia juniora.


I to by było na tyle. Sporo tego, ale są to także książki mojego syna. Podobają mi się takie prezenty.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...